Gruzja


Za nami kolejny bardzo udany trip. Tym razem wybraliśmy się do Gruzji, gdzie spędziliśmy prawie 2 tygodnie. W tym czasie odwiedziliśmy Kutaisi, Tbilisi, Kazbegi, Juta, Mestia, Ushguli i Batumi. Był to bardzo intensywny wyjazd, z wieloma transferami i kilkoma ciężkimi trekkingami. Większość czasu spędziliśmy w pięknych górach Kaukazu, które zdecydowanie najbardziej utknęły nam w pamięci. Kolory jesieni i piękna pogoda sprawiły, że widoki były zachwycające. Zresztą, zobaczcie sami.


Podróż przez Gruzję rozpoczęliśmy w Kutaisi, gdzie dolecieliśmy późnym wieczorem. Na noc zatrzymaliśmy się w bardzo nieciekawym guesthousie, znalezionym na booking.com. Na zdjęciach wyglądał całkiem przyzwoicie, w rzeczywistości jednak był obskórny, z przerażającymi zdjęciami na ścianach, rodem z horroru i pijanym gospodarzu, który otworzył nam drzwi po 20 minutach dzwonienia. Rano szybko ewakuowaliśmy się i poszliśmy zwiedzać miasto. Zwiedziliśmy jedynie Katedrę Bagrati oraz centrum miasta, jednak nie zrobiło na nas dużego wrażenia, więc po południu uznaliśmy, że jedziemy dalej. Ruszyliśmy więc w stronę stolicy kraju - Tbilisi.




Do Tbilisi dojechaliśmy wieczorem i po zakwaterowaniu się w kolejnym guesthousie ruszyliśmy do centrum miasta, które tej nocy tętniło życiem. Jako, że był weekend, otwarty był night market, na uliach było pełno imprez. Po spróbowaniu kilku specyfików na nocnym markecie oraz pospacerowaniu po centrum, kupiliśmy butelkę wina i udaliśmy się gondolą na wzgórze Narikala, z którego rozciągała się piękna panorama miasta. Po dobrej godzinie spędzonej na wzgórzu, na lekkiej bani wróciliśmy do guesthousu. Następnego dnia rano ruszliśmy dalej w drogę, gdyż chcieliśmy jak najszybciej dostać się w góry. Przed nami Kazbegi.



Droga z Tbilisi do Kazbegi prowadzi przez tzw. Gruzińską Drogę Wojenną. Na jej trasie znajduje się kilka atrakcji turystycznych, dlatego też ludzie namawiają na wynajęcie prywatnego samochodu, aby po drodze móc się zatrzymać i podziwiać te atrakcje. Trochę namówieni licznymi artykułami na necie i korzystając z okazji, że pewna grupka poszukiwała 2 osob do samochodu, skusiliśmy się na tę opcję, która jest o połowę droższa od zwykłego busa, który jedzie bezpośrednio do Kazbegi. Atrakcje, o których tak wiele można usłyszeć i przeczytać, w rzeczywiscości nie są niczym spektakularnym, biorąc pod uwagę, że w mieście docelowym, czyli Kazbegi, jesteśmy otoczeni równie pięknymi górami z ciekawymi opcjami na trekking. Osobiście więc nie polecam zatrzymywania się na trasie i płacenia więcej za przejazd, ale nie były to jakieś duże pieniądze, więc tragedii nie było.







Po dotarciu do Kazbegi, spontanicznie udaliśmy się do małej budki, gdzie dostrzegliśmy polskie akcenty. Jak się okazało, była to informacja turystyczna, w której pracowała polka i miała bardzo dużą wiedzę na temat trekkingów w Gruzji. W tym czasie dwóch chłopaków dogadywało szczegóły wynajęcia autaz kierowcą, aby pojechać do Juta. Zainterygowani, zapytaliśmy o co chodzi. Wówczas owa polka zapytała, czy nie chcielibyśmy jechać z tymi chłopakami, podzielilibyśmy wówczas koszt transportu na pół, a Juta to coś, czego nie możemy przegapić. Długo nie zastanawiając zgodziliśmy się. Pobiegliśmy szybko do guesthousu, aby się zakwaterować i zostawić plecaki, przywitaliśmy się tylko z gospodarzami, wypiliśmy szybko powitalną czacze i wróciliśmy do informacji turystycznej, gdzie czekał już na nas samochód. W ten sposób, na pełnym spontanie, pojechaliśmy do Juta, o której wcześniej słyszałem jedynie jakieś wzmianki i nie myślałem, że w ogóle tam pojedziemy, ze względu na dużą odległość i brak transportu. A tu jednak transport sam naz znalazł i spędziliśmy całe popołudnie i wieczór w pięknej scenerii doliny Juta.






Ta babcia zaserwowała nam pyszne chinkali w górskiej scenerii
Następnego dnia wybraliśmy się na długo wyczekiwany trekking do klasztoru Cminda Sameba i wyżej w kierunku góry Kazbek. Początkowo planowaliśmy dotrzeć pod lodowiec u podnóża Kazbeku, jednak okazało się to ponad nasze siły. Sporo czasu spędziliśmy w okolicach klasztoru, robiąc mnóstwo zdjęć. Następnie zaczęliśmy wspinać się wyżej, w ten sposób zostawiając niemal wszystkich turystów za plecami. Przez pół dnia chillowaliśmy w pięknej scenerii gruzińskiego Kaukazu, mijając może z pięc osób. To był jeden z najlepszych momentów i miejsc podczas naszej podróży po Gruzji. Było przepięknie.














Następnego dnia pogoda trochę się popsuła, więc stwierdziliśmy, że nie ma sensu tracić czasu i ruszliśmy na drugą stronę kraju. Naszym celem była Mestia. Niemożliwe było pokonanie całej trasy w jeden dzień. Tego dnia dojechaliśmy z powrotem do Tbilisi i postanowiliśmy spędzić tam kolejny wieczór. Tym razem wybraliśmy się do restauracji na chinkali w różnych wariantach, a następnie, mega najedzeni, ruszyliśmy kolejką na wzgórze Mtatsminda, gdzie znajdowała się wierza telewizyjna i rozciągał się piękny widok na miasto.




Kolejnego dnia ruszyliśmy do Mestii, do której dzień wcześniej mówiono nam, że nie dojedziemy w jeden dzień. Na dworcu złapaliśmy jednak busa, który jechał dokładnie tam, gdzie chcieliśmy. Podróż zajęła nam cały dzień i późnym wieczorem dojechaliśmy do celu.
Plan był taki, że zostajemy w Mestii kilka dni, a następnie jedziemy nad morze. Co prawda, z Mestii można jechać jeszcze dalej, do Ushguli, jednak naczytaliśmy się na różnych blogach, że dojazd jest niemal niemożliwy i bardzo drogi, więc odpuściliśmy. Będąc jednak w centrum Mestii poszliśmy z ciekawości do biura podróży zapytać o możliwości dojazdu do Ushguli. Jak się okazało, marszrutki jeżdżą tam codziennie rano i nie ma najmniejszego problemu. Po chwili zastanowienia zdecydowaliśmy, że jutro rano jedziemy do Ushguli. Pozostawał nam jeszcze cały dzień w Mestii, wybraliśmy się więc na najciekawszy ze szlaków w okolicy.
Mestia położona jest w dolinie, pomiędzy dwoma wysokimi zboczami górskimi. Żeby móc podziwiać piękno otaczających gór, trzeba się najpierw na jedno z tych zboczy wdrapać. Nie było to łatwe zadanie, szlak był dość wymagający, ale gdy już wdrapaliśmy się na szczyt, ujrzeliśmy widoki, które w pełni zrekompensowały wysiłek. Było przepięknie. Znów byliśmy jednymi z nielicznych turystów na szczycie, więc mogliśmy w spokoju kontemplować przyrodę.







Rano wsiedliśmy w marszrutkę i ruszyliśmy w kierunku Ushguli. Początkowo jechało się nową, betonową drogą, jednak im dalej od Mestii, tym warunki stawały się coraz trudniejsze. Momentami było dosyć niebezpiecznie, ale ostatecznie dojechaliśmy do Ushguli.
Ushguli to najwyżej położona, zamieszkana wioska w Europie. Położona jest na wysokości 2100 m. n. p. m. Mieszka tam około 230 osób. Wioska wygląda jak oderwana od świata. Po ulicach chodzą krowy i świnie, po łąkach biegają konie, wszędzie "pachnie" krowimi plackami. Bardzo nam się spodobał ten folklor, więc postanowiliśmy zostać tam dwie noce. Pierwszego dnia, tuż po znalezieniu zakwaterowania, wypożyczyliśmy konie i ruszyliśmy w kierunku lodowca. Niestety mój koń średnio chciał mnie słuchać, a z racji tego, że było to moja pierwsza jazda konna, nie potrafiłem go przekonać, żeby jechał prosto. Tak więc po około półgodzinnej jeździe w strone lodowca koń się zatrzymał i stwierdził, że wraca do stajni. Na nic zdały się moje krzyki i bicie, koń ruszył z powrotem w kierunku wioski.
Następnie wybraliśmy się na pobliskie wzgórze, skąd rozciągał się piękny widok na wioskę. Tam zostaliśmy do zachodu słońca, bo widoki były niesamowite. Wieczorem natomiast poszliśmy do baru. Tego dnia Marta miała urodziny, więc postanowiliśmy poświętować. Po kilku rundach śpiewania 100 lat z różnymi lokalsami i turystami, coraz więcej ludzi zaczęło się do nas dosiadać, aż zrobiła się całkiem spora grupa. Impreza była świetna i mega alkoholowa, co następnego dnia mocno odbiło się na naszej kondycji. Zamiast iść na lodowiec, połowę dnia przeleżeliśmy w łóżku i tego dnia wybraliśmy się jedynie na inne wzgórze na zachód słońca.
Ostatni dzień w Ushguli to całodzienny trekking na lodowiec Shkhara. Widoki były piękne i doszliśmy pod sam lodowiec, ale w drodze powrotnej musieliśmy się śpieszyć, żeby zdążyć na busa do Mestii.
















Po powrocie do Mestii byliśmy trochę zmęczeni, ale postanowiliśmy wybrać się na jeszcze jeden trekking na lodowiec Chalaadi. Tym razem trasa nie była tak ciekawa i przez długi fragment prowadziła wzdółż drogi, postanowiliśmy więc spróbować sił łapiąc autostopa. Jak się okazało, nie było to wcale takie trudne i bez większych problemów, dwoma samochodami pokonaliśmy połowę trasy, a drugą połowę przeszliśmy. W drodze powrotnej było jeszcze łatwiej, gdyż zagadałem robotników przy barze czy nas podrzucą, a oni z chęcią się zgodzili i podwieźli nas do samego miasta.




Po bardzo intensywnej i pełnej wrażeń przygodzie w górach postanowiliśmy choć na jeden dzień pojechać nad Morze Czarne, do miejscowości Batumi. Spędziliśmy tam ciekawy wieczór, gdzie poznaliśmy kilku polaków i razem szwędaliśmy się nocą po mieście. Następnego dnia rano zrobiliśmy jeszcze rundkę po mieście i udaliśmy się na dworzec, skąd marszrutką pojechaliśmy prosto na lotnisko. Tym sposobem 12 dniowa przygoda w Gruzji dobiegła końca.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bałkany 2024

Malediwy

Dubaj, ZEA

Wodospady Iguazu, Brazylia - Argentyna

Nepal