Sydney, Australia
Minął już tydzień od naszego przylotu do Australii, pora więc napisać co ciekawego u nas słychać. Pierwsze dni w Sydney były bardzo intensywne, w dalszym ciągu dużo się dzieje, ale powoli sytuacja się stabilizuje i czujemy się co raz lepiej. Zacznijmy od początku…
23 marca, liniami Southern China dolecieliśmy do
Sydney, największego miasta Australii. Lot był długi i męczący (cała
podróż zajęła nam ok 40 godzin) ale odbył się bez żadnych problemów,
więc zgodnie z planem, o godz. 20:30 wylądowaliśmy na lotnisku w Sydney.
Jeszcze tylko szybkie zakupy alkoholu w strefie bezcłowej, krótka
odprawa w immigration i wychodzimy z lotniska, gdzie czeka już na nas
nasz kumpel – Panki. Zmęczeni podróżą, ale mega podekscytowani tym, co
nas tu czeka, pakujemy się do samochodu i jedziemy do domu. W domu wita
nas Laëtitia, żona Pankiego, bardzo sympatyczna dziewczyna z Francji.
Jemy razem kolację i rozmawiamy przy piwku. Cały lot z Kanton do Sydney
przespaliśmy, więc mimo zmęczenia nie chciało nam się spać, choć było
już po północy. A wszystko przez różnicę czasową między Polską i Sydney,
która wynosi 10 godzin. Przez najbliższych kilka dni będziemy mieć
problem z tzw. jet lag, spowodowanym przesunięciem czasowym.
Następny dzień zaczynamy od załatwienia formalności
na mieście. Zakładamy konta w banku, telefony, idziemy też do firmy, aby
poznać się z nową ekipą. Tak więc, już pierwszego dnia pobytu w
Australii dostajemy pracę. Zupełnie inaczej niż to było w Kanadzie.
Dostaliśmy pracę w firmie Avoclean, jako abseiler, czyli będziemy myć
okna na wieżowcach w centrum (City), wisząc na linach. Praca jest mega
ekstremalna i początki będą ciężkie, ale o tym za chwilę. Wieczór
spędziliśmy na grze w pokera i rozmowie.
We wtorek Panki wziął nas na objazdówkę po Sydney.
Zobaczyliśmy kilka bardzo ciekawych miejsc, m. in. Sydney Opera House,
Sydney Harbour Bridge oraz najsłynniejszą plażę w mieście – Bondi Beach.
Pogoda tego dnia nie była jednak najlepsza, często padało, więc nie
zobaczyliśmy pełnego oblicza tych miejsc, szczególnie plaży Bondi, która
tętni życiem przez cały rok. Tego dnia jednak, ze względu na pogodę,
plaża była niemal pusta. Jedynie surferzy, niezrażeni deszczem, pływali
na deskach. Następnie udaliśmy się do kumpla Pankiego, Karla, który miał
do sprzedania samochód. Był to niezły deal, więc długo się nie
zastanawialiśmy i go kupiliśmy. Naszym łupem padła Toyota Starlet ’97 za
bagatela, 500 dolców. Auto nie jest może najwyższej klasy, ale na
razie nam wystarczy, gdyż potrzebujemy je jedynie do pracy. Tak więc po 2
dniach mieliśmy już pracę i samochód. Do załatwienia zostało nam
jeszcze tylko mieszkanie. Z szukaniem go jednak się wstrzymaliśmy, bo
Panki miał dla nas jedno mieszkanie, które mieliśmy wkrótce zobaczyć.
Firma chciała nas jak najszybciej wysłać do roboty,
jednak najpierw musieliśmy zrobić szkolenie White Card, czyli takie
polskie BHP. Wybraliśmy się na nie w środę. Zajęło nam to pół dnia.
Jednocześnie pierwszy raz wybraliśmy się nową furą na miasto. Jak
wiadomo, w Australii obowiązuje ruch lewostronny, czyli taki jak np. w
Wielkiej Brytanii. Jazda samochodem z kierownicą po prawej stronie i
odwrotny ruch na drodze były na początku nie lada wyzwaniem. Ciężko było
się nagle przestawić na taki styl jazdy. Dodatkowo, wracając ze
szkolenia rozładowały nam się oba telefony, a tym samym straciliśmy GPS i
zgubiliśmy się w mieście .. na szczęście ludzie dość szybko
pokierowali nas do domu.
Czwartek był najbardziej leniwym dniem do tej pory.
Od rana padał deszcz, więc nie pojechaliśmy do pracy. Cały dzień
spędziliśmy na grze w pokera. Wpadł do nas Adrian, nasz nowy znajomy i
mieliśmy dobrą ekipę do gry.
Wszyscy straszyli nas w Australii pająkami, a my póki
co nie widzieliśmy ani jednego. Zamiast tego odwiedzają nas papugi.
Wystarczy położyć trochę chleba na balkonie i za kilka minut mamy
kolorowych gości. Papugi są na tyle odważne, że dosłownie jedzą nam z
ręki.
W piątek rano odbyliśmy szkolenie na jednym z budynków, na którym
będziemy pracować. Szkolenie trwało niecałą godzinę i resztę dnia znów
mieliśmy wolną. Połaziliśmy trochę po centrum, a następnie pojechaliśmy
zobaczyć mieszkanie, które miał dla nas Panki. Okazało się jednak, że
mieszkanie jest w dramatycznym stanie, więc postanowiliśmy poszukać
czegoś innego. Zaczęliśmy przeglądać oferty mieszkań na gumtree. Po
chwili zobaczyłem ciekawe ogłoszenie, niedaleko centrum i umówiłem się
na wieczór, na oglądanie mieszkania. Okazało się, że jest to mieszkanie
dwupoziomowe, z garażem, w całkiem niezłym stanie i fajnej okolicy. W
mieszkaniu mieszka trzech wietnamczyków, a my mamy własny pokój. Po
chwili zastanowienia zdecydowaliśmy się je wynająć. Mieszkania w Sydney
są bardzo drogie. Za pokój w centrum będziemy płacić 360 dolców
tygodniowo! Ogólnie, życie w Sydney jest bardzo drogie, dużo droższe niż
w Kanadzie czy USA, ale zarobki też są adekwatnie wyższe, więc nie mamy
co narzekać. Mieszkanie więc załatwione, wprowadzamy się w niedzielę.
Nasz nowy adres to 392 Jones Street, Ultimo NSW 2007, Australia.
Sobota zapowiadała się bardzo emocjonująco. Otóż, pierwszy raz
wyjechaliśmy na budynek, na którym będziemy pracować – KPMG. Budynek ma
70 metrów, czyli jest jednym z niższych, ale jest wystarczająco wysoki,
żeby wzbudzić w nas przerażenie, przechodząc przez krawędź i zawisając
na linie. Tego dnia robimy 3 dropy, bez sprzętu do mycia, aby oswoić się
z linami i wysokością. Dawno nie byłem tak przerażony, jak podczas
pierwszego zjazdu na linie. Bałem się spojrzeć w dół.. a to tylko 70
metrów. W przyszłym tygodniu będziemy pracować na ponad 200 metrach Kolejne zjazdy były już dużo lepsze, strach wciąż jednak był ogromny.
Mam nadzieję, że szybko się przełamiemy i zaczniemy śmigać na linach. Po
pracy jedziemy na piwko i tenisa, aby trochę odreagować przygody na
linach.
W niedzielę znów wyjechaliśmy na budynek i tym razem,
już z całym sprzętem, zaczęliśmy myć okna. Szło nam to bardzo mozolnie,
wciąż byliśmy zestresowani, ale było już lepiej niż pierwszego dnia.
Potrzebujemy jeszcze kilka tygodni, aby nabrać wprawy i szybkości, ale
póki co nikt nas tu nie pogania i atmosfera w firmie jest bardzo
przyjazna. Tego dnia zrobiliśmy tylko jednego dropa i wróciliśmy do
domu. Wieczorem przeprowadziliśmy się na nowe mieszkanie, dziękując
Pankiemu i Laëtitii za przygarnięcie nas przez cały tydzień.
Dużo łatwiej jest wyjechać za granicę, gdy ma się tam
jakichś znajomych, niż kompletnie w ciemno, jak zrobiliśmy to jadąc do
Kanady. Dzięki Pankiemu o nic nie musieliśmy się tu martwić, wszystkie
formalności załatwił za nas. Dużo alkoholu musimy jeszcze razem wypić,
żeby mu się odwdzięczyć.
Tymczasem jesteśmy już na nowym mieszkaniu, powoli
integrujemy się ze współlokatorami z Azji i szykujemy się na nowy
tydzień wrażeń. Jutro zaczynamy 14 tygodniowy kurs angielskiego i pracę
na najwyższych budynkach w Sydney. Zapowiada się ciekawie.
Komentarze
Prześlij komentarz