Indie
Rok 2023 rozpoczynamy z przytupem. Przed nami długo wyczekiwany wyjazd do Indii i Nepalu. Kiedyś zarzekałem się, że moja stopa nigdy nie stanie w Indiach. Życie jest jednak nieprzewidywalne i tak oto jedziemy do najbardziej zaludnionego kraju świata.
Przed wyjazdem miałem wizję Indii jako kraju wyjątkowo brudnego i śmierdzącego, gdzie ludzie srają na ulicy i nieodłącznym elementem wizyty w tym kraju jest zatrucie pokarmowe. Jak było w rzeczywistości, o tym dowiecie sie już za chwilę.
Odstawiliśmy Natalkę i Ozi na wakajki do dziadków i 3 marca wyruszyliśmy w drogę. Podróż na trasie Kraków - Warsawa - New Delhi, a następnie autobusem do Agry, zajęła nam cały dzień. Po dotarciu na miejsce okazało się, że nasz hotel to jeden wielki wał i zostaliśmy wystawieni. Na szczęście nie straciliśmy kasy i szybko znaleźliśmy sobie nowy hotel. Jak się okazało, znalezienie noclegu z dnia na dzień w Indiach to żaden problem. Pierwszy mit obalony. Zmęczeni podróżą, nie zwiedzaliśmy tego dnia zbyt wiele. Poszliśmy jedynie coś zjeść na miasto, a następnie na punkt widokowy nad rzeką z widokiem na ... no właśnie. Agra to miasto, w którym znajduje się największa atrakcja turystyczna Indii i jednocześnie jeden z 7 cudów świata - Taj Mahal. Zostaliśmy na tym punkcie do zachodu słońca, a następnie poszliśmy spać, bo następnego dnia czekała nas pobudka o świcie. Idziemy zwiedzać Taj Mahal o wschodzie słońca.
Bramy do Taj Mahal otwierają się o 6 rano, ale już dużo wcześniej zaczyna tworzyć się kolejka. Nam udało się wejść z małym ominięciem kolejki i chwilę po 6 byliśmy już w środku. Z rzeczy informacyjnych, bilet do Taj Mahal kosztuje 1100 rupii + 200 rupii za wejście do mauzoleum (ok. 83 zł - jest to najtańszy z siedmiu cudów świata). Jest ograniczenie czasowe do 3h, ale w rzeczywistości nikt tego nie sprawdza, więc my byliśmy w środku ponad 4h. Nie można wnosić ze sobą wielu rzeczy, m.in. statywów. Na szczęście GoPro z kijem przeszło, chociaż jak pytałem strażników dzień wcześniej, to uzyskałem sprzeczne informacje. Ogólnie, w Indiach jest wiele absurdów, więc po pewnym czasie człowiek się przyzwyczaja.
Taj Mahal to mauzoleum wybudowane przez króla Szahdżahana na cześć swojej żony Mumtaz Mahal, która zmarła podczas porodu ich czternastego dziecka. Mauzoleum wybudowano z białego marmuru wysadzanego kamieniami szlachetnymi. W środku znajdują się repliki grobów królowej i króla otwarte dla turystów, natomiast prawdziwe groby znajdują się w podziemiach. Taj Mahal oraz otaczające go ogrody zrobiły na nas ogromne wrażenie. Spędziliśmy tam ponad 4 godziny podziwiając je z każdej strony i robiąc mnóstwo zdjęć.
Po wyjściu z Taj Mahal poszliśmy na śniadanie do knajpy Teddy's Place, gdzie stołowaliśmy się przez cały nasz pobyt w Agrze. Następnie, po krótkim odpoczynku, pojechaliśmy na zwiedzanie kolejnej atrakcji w mieście - Agra Fort. Jako, że nie mieliśmy więcej planów, fort zwiedzaliśmy bardzo powoli, mimo, że specjalnie nas nie oczarował. Po kilku godzinach wróciliśmy znów do Teddiego na lunch i poznaliśmy w knajpie dwójkę Polaków - Magdę i Przemka, z którymi przegadaliśmy ponad godzinę, po czym udaliśmy się na punkt widokowy. Dzień zbliżał się ku końcowi, ale dla nas to nie koniec emocji. Czeka nas nocny przejazd pociągiem do Khajuraho. Dotarliśmy rikszą na dworzec i czekaliśmy kilka godzin na pociąg, bo oczywiście się spóźnił. W końcu jednak przyjechał i ruszyliśmy w drogę. Jechaliśmy drugą klasą i warunki były bardzo spoko. W przedziale były 4 kuszetki, które dzieliliśmy z Austriakiem i Hinduską z dzieckiem. Od razu padliśmy ze zmęczenia i przespaliśmy całą podróż.
O 10 rano dojechaliśmy na miejsce. Khajuraho to stosunkowo niewielkie miasto jak na Indie. Słynie ono głównie ze świątyń hinduskich z rzeźbami z Kamasutry. Oprócz tego jest kilka parków w okolicy. Pierwszy dzień spędziliśmy na odwiedzeniu kilku świątyń i zrobieniu rozeznania w okolicy. Dzień minął spokojnie i bez większych atrakcji.
Następnego dnia wybraliśmy się wcześnie rano na jeep safari do Parku Narodowego Panna, gdzie przy odrobinie szczęścia można obserwować tygrysy. Niestety my szczęścia nie mieliśmy i widzieliśmy tylko jednego tygrysa w oddali. Poza tym widzieliśmy jednak dużo innej dzikiej zwierzyny, więc tragedii nie było. Z ciekawostek, na jeep safari wybraliśmy się z ekipą z hotelu, trzema rosjankami i jednym białorusinem - doborowe towarzystwo. 😅
Po safari trochę odpoczęliśmy, a następnie poszliśmy zwiedzać największy kompleks świątyń w Khajuraho - Western Temples. Świątynie były fajne, ale bez efektu wow. Mimo to fajnie spędziliśmy popołudnie. Po wyjściu ze świątyń, poszliśmy na kolację, a następnie na spacer po mieście. Nagle zaczepiła nas dwójka młodych chłopaków. Zaczęliśmy sobie swobodnie rozmawiać, po czym młodszy chłopak zaprosił nas na następny dzień na odwiedzenie jego szkoły, natomiast starszy do swojego domu, pokazać jak sobie żyją. Propozycja wydała nam się bardzo ciekawa, zawsze chciałem pójść do jakiejś lokalnej szkoły i poopowiadać coś dzieciakom.
Waranasi do jedno z najgorszych miast w Indiach. Gdy jechaliśmy rikszą do hostelu, to miasto wyglądało jak jeden wielki slums, a wszędzie kręcili się ludzie-zombie. Pierwsze wrażenie nie było przyjemne. Dojechaliśmy do hostelu i humor wcale nam się nie poprawił. Naszym oczom ukazała się straszna speluna, a pokój mieliśmy cały w pleśni. Masakra! Był środek nocy, więc poszliśmy spać. Rano obudziłem się z bólem głowy z powodu tego grzyba. Mega wkurzony poszedłem do recepcji, zrobiłem aferę, po czym powiedziałem, że się zawijamy i nie płacimy ani grosza, w mieliśmy zabukowane tam 4 noclegi. Znaleźliśmy sobie hotel na wypasie i dopiero wtedy humor nam się poprawił.
Wracając jednak do przyjemnych rzeczy, tego dnia, 8 marca, wypadało w Indiach święto Holi. Jest to najbardziej kolorowe ze świąt, w czasie którego hindusi obrzucają się kolorowymi proszkami. Holi + Waranasi to mieszanka wybuchowa. Dojazd z poprzedniego hostelu do hotelu, z bagażem, był nie lada wyzwaniem, żeby nikt nas nie wybrudził. Z mojej twarzy dało się chyba jednak wyczytać, że zabiję każdego, kto rzuci we mnie proszkiem. 😂 Ostatecznie udało się, dotarliśmy do nowego hotelu bez problemów i po zakwaterowaniu ruszyliśmy na miasto, już normalnie świętując Holi. 😊 Przeszliśmy ulicą może z 500 metrów i byliśmy już cali brudni. Nagle zatrzymał się chłopak na motorze i zapytał, czy nas podwieźć. Jak za free, to czemu nie. Wskoczyliśmy na motor, dosiadł się jeszcze jego kolega i w czwórkę jeździliśmy po mieście patrząc co tam się wyprawia. Chcieliśmy coś zjeść, ale tego dnia wszystko było zamknięte. Dojechaliśmy bliżej centrum i po wspólnym zdjęciu poszliśmy w swoją stronę. W centrum to już w ogóle był cyrk, ludzie naćpani, sami goście, brudni od stóp do głów, każdy nas dotyka i robi z nami zdjęcie. Po kilku minutach podchodzi do nas pewna para i mówi, żebyśmy stąd uciekali, bo jest zbyt niebezpiecznie. My stoimy, jak w środku ula i zastanawiamy się co robić. Nagle chłopak, który nas zaczepił podchodzi do policjanta i mówi mu, żeby nas eskortował z powrotem do hotelu. Wsiadamy razem z tą parką na pakę kabaryny i wracamy do hotelu. Ta para chciała mieć pewność, że bezpiecznie wrócimy do hotelu, więc pojechali przez pół miasta z nami. Fajni ludzie. 😊 Takim oto sposobem skończyło się dla nas Holi w Waranasi. Było krótko, ale intensywnie. Resztę dnia spędziliśmy w hotelu, gdzie też byliśmy atrakcją, bo byliśmy jedynymi białymi, a w holu po powrocie z Holi wszyscy się z nas śmiali i robili z nami zdjęcia.
Kolejny dzień to już powrót do normalności. Wypoczęci i najedzeni ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Najpierw jednak pojechaliśmy zrobić testy na covid, bo potrzebowaliśmy je, aby wjechać do Nepalu. Ku naszemu zaskoczeniu, testy w publicznym szpitalu zrobili nam zupełnie za darmo. W końcu mogliśmy udać się na ghaty, najciekawsze miejsca w Waranasi, położone nad Gangesem. Waranasi to święte miejscu dla hindusów, gdzie odprawia się obrzędy pogrzebowe. Kilka z tych ghatow, tzw. Burning ghats, to miejsca, gdzie pali się na stosach ciała zmarłych, a następnie niedopalone resztki wrzuca do Gangesu. Jest to najbardziej prestiżowa forma pochówku, na którą mogą sobie pozwolić tylko najbogatsi hindusi. A to wszystko odbywa się na oczach tysięcy turystów, którzy każdego dnia odwiedzają to miejsce.
Waranasi to ciekawe miasto, które warto odwiedzić będąc w Indiach. Jest jednak bardzo specyficzne i trudne, jak zresztą całe Indie. Podsumowując pierwszą część naszej podróży, Indie wywołały u nas mieszane uczucia. Z jednej strony ciekawa kultura, religia i jedyny w swoim rodzaju styl życia hindusów, z drugiej zaś strony ciągle próby oszukiwania, bród i hałas. Indie to trudny kraj do podróżowania. Zgodnie z Marta stwierdziliśmy, że Indie nie skradły naszego serca i zdecydowanie już tu więcej nie wrócimy. Tymczasem przed nami druga część podróży - Nepal.
Wróć do: Słoneczny Brzeg, Bułgaria |
Czytaj dalej: Nepal |
Komentarze
Prześlij komentarz