Laos cz.1


Jesteśmy w Laos! Za nami 24 godzinna podróż autobusem z Hanoi do Vientiane. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Okazało się, że jedziemy lokalnym busem, a nie turystycznym, więc był on mega przeładowany. Na szczęście zajęliśmy sobie z Dorotą górną kuszetkę, więc mieliśmy spokój, ale żeby wyjść z autobusu, trzeba było dosłownie deptać po ludziach. W środku nocy autobus się zatrzymał i typki wyrzucili naszych znajomych z autobusu. My nie wiemy o co chodzi.. patrzę.. a oni rozkręcają łóżko, podłogę i w dziurę zaczynają upychać jakieś skrzynie i inne paczki.. Typy robią przemyt alkoholu przez granicę. Następnie montują na nowo łóżko i znajomi wracają na miejsce. Haha tak to jest jechać z lokalsami.
Później jeszcze mało nie udusiliśmy się w autobusie jak staliśmy na granicy z wyłączoną klimą, mieliśmy kłótnię z celnikami przy załatwianiu wizy.. ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło i bezpiecznie dojechaliśmy do Vientiane.. o dziwo całkiem wypoczęci, bo kuszetki były naprawdę wygodne i spało się bardzo dobrze.
Przed nami 30 dni na objechanie Laosu. Całość chcemy zrobić autostopem. Będzie przygoda!!









Za nami jeden dzień w stolicy Laosu - Vientiane. Zamieniliśmy środek transportu z motoru na rowery i ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Jak wiedzieliśmy, Vientiane nie ma zbyt wiele do zaoferowania, więc niczego się nie spodziewaliśmy. Postanowiliśmy jednak pojeździć sobie rowerami po mieście. Bo jak mawiała pewna znana blogerka, "Jazda na rowerze mnie uskrzydla". 😂 Zwiedziliśmy centrum miasta i kilka świątyń. Szału nie było, ale najważniejsze jest to, że w Laosie nie jest tak gorąco jak się obawiałem. Jestem dobrej myśli, że laotańska pogoda będzie dla nas łaskawa.  

Planowana podróż autostopem przez Laos - w sumie około 1800 km.











No i pierwszy autostop w Laosie za nami. Poszło nam całkiem nieźle. Najpierw autobusem wydostaliśmy się z miasta na wylotówkę, później przez 40 min łapaliśmy stopa bez rezultatu, podjechaliśmy busem za free 2 km, za ostatnie skrzyżowanie i tam po 5 min złapaliśmy samochód, który zawiózł nas prosto do celu, oddalonego o 150 km. Vang Vieng. W końcu spełniło się moje marzenie i jechałem na pace pick-upa. Jeszcze kierowca kupił nam 2 piwka, żeby nam się lepiej jechało. W połowie drogi zabraliśmy jeszcze jedną parę autostopowiczów, z Niemiec i Belgii i w wesołym towarzystwie dojechaliśmy do celu.










Jesteśmy w Vang Vieng, owianym złą sławą, niegdyś najbardziej imprezowym, backpackerskim mieście na świecie. Historia tego miasta jest bardzo ciekawa, więc Wam ją opowiem.
Laos otworzył swoje granice dla turystów na początku lat '90, umożliwiając backpackersom tzw. Banana Pancake Trail, czyli niskobudżetowy loop po Azji południowo-wschodniej. Vang Vieng leży na trasie tego loopa. Aby przyciągnąć turystów, wymyślono tutaj spływy rzeką na dętkach od traktora, tzw. tubing. Z czasem spływy te stały się co raz bardziej popularne, a wzdłuż brzegu rzeki powstawały kolejne bary oferujące alkohol i narkotyki. Powstały też "rope swingi" i zjeżdżalnie wodne. Wieści o Vang Vieng szybko się rozeszły i backpackersi masowo zaczęli zjeżdżać do miasta na tubing, imprezy i łatwo dostępne narkotyki. Takie połączenie nie mogło przynieść nic dobrego. W latach 2008-2012 rocznie ginęło ok. 30 turystów, głównie z powodu utonięcia, roztrzaskania o skały i przedawkowania narkotyków, a niezliczona ilość trafiała do szpitala ze złamaniami i potłuczeniami. W 2012 roku rząd ostatecznie wziął się do roboty, głównie za sprawą nagłośnienia tego procederu w zagranicznych mediach i pozamykał prawie wszystkie bary nad rzeką i wprowadził kontrole narkotykowe w mieście.
Obecnie Vang Vieng skupia się na rozrywkach outdoorowych, takich jak: tubing (wciąż ten sam, ale już bez alkoholu (prawie) i niebezpiecznych rope swingów), kajaki, quady, wspinaczka górska, loty balonem, a także zwiedzanie okolicznych jaskiń i źródeł rzecznych, przerobionych na wodne parki rozrywki (blue lagoon).
My dzisiaj pożyczyliśmy skuter i objechaliśmy kilka atrakcji w okolicy, m.in. wodospady i ponoć najlepszą Blue Lagoon 3, gdzie mieliśmy super zabawę w wodzie przez kilka godzin. Poza tym miasto jest nudne, jest mało turystów, więc nam wsytarczy wrażeń i jutro łapiemy dalej stopa. Kierunek -> Luang Prabang!

















Jesteśmy w Luang Prabang! Złapaliśmy stopa w mniej niż 10 min i to bezpośrednio do celu. To się nazywa szczęście. Pokonanie 200 km zajęło nam ok 6 godzin, a droga prowadziła przez piękne góry, dżungle i biedne wioski. To była wspaniała podróż, znów na pace Toyoty Hilux, w towarzystwie innej podróżniczki, Mili z Serbii.
Do Luang Prabang dojechaliśmy idealnie na piękny zachód słońca nad Mekong River.
Wieczorem spotkaliśmy się z dwójką znajomych Los Burros, z którymi przejechaliśmy prawie cały Wietnam na motorach. Poszliśmy na kolację i piwko i wymieniliśmy się informacjami na temat kolejnych miejsc na trasie, bo jedziemy w przeciwnym kierunku. Być może spotkamy się znów na południu Laos.
Przed nami 2 dni na zwiedzanie Luang Prabang, miasta znajdującego się na światowej liście dziedzictwa UNESCO.











Za nami 2 dni w Luang Pragang. Pierwszego dnia połaziliśmy po mieście, zwiedziliśmy kilka świątyń i punkt widokowy, a także bardzo fajny night market z mnóstwem jedzenia i pamiątek.
Drugiego dnia pojechaliśmy na przepiękne wodospady Kuang Si i był to zdecydowanie najlepszy dzień w Laos do tej pory. Wybraliśmy się tam dwunastoosobową ekipą i cały dzień spędziliśmy pływając w krystalicznie czystej wodzie, skacząc ze skał i wygłupiając się z fajnymi ludźmi.
Spędziliśmy bardzo fajny czas w Luang Prabang, ale czas ruszać dalej, bo mamy jeszcze wiele kilometrów do pokonania.
































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bałkany 2024

Malediwy

Dubaj, ZEA

Wodospady Iguazu, Brazylia - Argentyna

Nepal