Laos cz.2


Dojechaliśmy do malutkiej wioski w górach zwanej Nong Khiaw. Tym razem mieliśmy większe problemy ze stopem i musieliśmy spędzić noc w namiocie. Jednak była to kolejna ciekawa przygoda. Dzięki uprzejmości lokalsów rozbiliśmy namiot w niewykończonej jeszcze, drewnianej chatce nad stawem. Najważniejsze, że mieliśmy dach nad głową, bo w Laos jest teraz pora deszczowa, więc deszczu możemy spodziewać się o każdej porze dnia i nocy. Dostaliśmy też banany i przekąski i ogólnie było bardzo sympatycznie.
Następnego dnia szybko dojechaliśmy do celu, najpierw z młodymi chińczykami, którzy zapieprzali po dziurawych drogach 100 km/h, poźniej z chińskim inżynierem, a ostatnie kilkanaście kilometrów lokalnym busem.
Miasteczko Nong Khiaw od razu przypadło nam do gustu. Położone w dolinie rzeki, ze wszystkich stron otoczone malowniczymi górami, tworzy niesamowity, chilloutowy klimat. Miasteczko praktycznie zasypia wraz z zachodzącym słońcem i budzi się z kurami. Lokalsi handlują tym, co sami uprawiają, czyli ryżem i warzywami. Ciężko tu dostać chleb, a tym bardziej świeży. Produkty niespożywcze, w zaledwie kilku małych sklepikach, są tak zakurzone, że mam wrażenie, jakby leżały tam od kilku lat. Jest to totalne odludzie i to jest w tej wiosce najpiękniejsze.
Dzisiaj wybraliśmy się na punkt widokowy na szczycie góry, skąd rozciągała się piękna panorama na dolinę rzeki i otaczające ją góry. Trekking nie był najłatwiejszy, ale widoki w pełni wynagrodziły nam trudy wspinaczki. Przez cały trekking spotkaliśmy 5 innych turystów, a na szczycie przez ponad godzinę byliśmy sami. Po pewnym czasie zostaliśmy otoczeni przez chmury. Było to bardzo fajne doświadczenie, stać na szczycie góry i czuć jak chmury przelatują Ci przez palce.
Za nami kolejny piękny dzień w Laos. Początkowo myśleliśmy, że spędzimy tu max 2 tygodnie, bo nie będzie co robić. Teraz zastanawiamy się, czy miesiąc nam wystarczy.



























Sabaidee! Jesteśmy w Muang Ngoi, malutkiej wiosce, najbardziej odludnym miejscu, jakie do tej pory odwiedziliśmy. Do wioski nie prowadzi żadna droga, a jedyną opcją, żeby się tu dostać, jest 1.5h podróż łodzią w górę rzeki. Zatrzymaliśmy się w bardzo fajnym i tanim bungalow z hamakiem i widokiem na rzekę. Kupiliśmy lokalną whisky Lao Lao i plan mamy bardzo prosty - przez 2 dni leżeć na hamaku i nic nie robić. Ta wioska to idealne miejsce na reset i odpoczynek. Trochę jak podróż w czasie, jakieś 300 lat wstecz. Mega nam się podoba!!
















Minęło zaledwie kilka dni od ostatniego wpisu, a my już jesteśmy po przeciwnej stronie Laosu, prawie na końcu naszej trasy, w Pakse. W cztery dni zrobiliśmy 1150 km. A jak to się stało, że tak nagle przyspieszyliśmy? Zacznę od początku.
Po powrocie łódką do Nong Khiaw spotkaliśmy się ze znajomymi hipisami Adą i Krzychem i razem chcieliśmy kontynuować loopa autostopem. Czekała nas jednak bardzo trudna trasa, nieturystyczna, z jednym samochodem co 20 min, z czego wszystkie należały do lokalsów, którzy jechali tylko kilka kilometrów. Uwierzcie lub nie, ale przez 2 dni nie ruszyliśmy z miejsca nawet na kilometr. Wiara w stopa i w ludzi zgasła w nas zupełnie, postanowiliśmy więc wrócić nocnym autobusem do Vientiane i stamtąd łapać stopa na południe.
Naszym celem było jak najszybciej dostać się na południe kraju, bo po drodze nie ma nic, co by nas interesowało. Tak więc przez ostatnie 2 dni cisneliśmy autostopem ile się dało, z różnym skutkiem, więc czasami musieliśmy korzystać z autobusów. Koniec końców, dojechaliśmy dziś do Pakse i od granicy z Kambodżą dzieli nas już tylko 150 km.
Jutro robimy odpoczynek od autostopa i jedziemy pozwiedzać ciekawy płaskowyż i wodospady. Przygoda z Laosem powoli zbliża się ku końcowi.














Wybraliśmy się dzisiaj na Bolaven Plateau. Płaskowyż oddalony jest od Pakse o ok. 35 km, postanowiliśmy więc pojechać tam stopem. Farta mieliśmy dziś niesamowitego. W sumie w obie strony nie czekaliśmy dłużej niż 5 min. Na miejscu zobaczyliśmy dwa bardzo ładne wodospady: 40 metrowy Tad Yuang oraz 120 metrowy Tad Fane, a na koniec wybraliśmy się na plantację kawy. Podobno rośnie tutaj najlepsza kawa w Laos. Mieliśmy okazję jej spróbować i faktycznie, smakuje wyśmienicie.
A już jutro ruszamy stopem na ostatnią atrakcję w Laosie - 4 tysiące wysp!














Jesteśmy na 4000 wysp, na samym południu Laos. Do granicy z Kambodżą zostało nam w lini prostej jakieś 10 km. Autostop znów poszedł nam bardzo łatwo i po 3h byliśmy już na miejscu. Zatrzymaliśmy się na wyspie Don Det, znaleźliśmy bungalow nad rzeką, z hamakiem i prywatną łazienką za, bagatela, 30000 KIP, czyli 14 zł. Jest mega sielanka. Zostajemy tu na 5 dni.









Za nami 5 dni na wyspie Don Det. Większość czasu spędziliśmy bardzo leniwie, bo taki był cel przyjazdu tutaj, nie zabrakło jednak kilku rozrywek. Zrobiliśmy trekking po wyspach, zgłębialiśmy tajniki medytacji, graliśmy w ping ponga, bilarda i dartsy, a wieczory spędzaliśmy na rozmowach z innymi backpackersami. Zjechało się tu sporo znajomych, których wcześniej poznaliśmy w Wietnamie i Laos i w fajnym gronie ludzi mijały nam kolejne dni.












 Jutro rano ruszamy dalej, wystarczy już leniuchowania. Przed nami Kambodża!!





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bałkany 2024

Malediwy

Dubaj, ZEA

Wodospady Iguazu, Brazylia - Argentyna

Nepal