Nepal
Podróż po Nepalu rozpoczynamy od Kathmandu. Mimo, że jest to najbardziej zatłoczone i brudne miasto w tym kraju, to po przylocie z Indii dało się odczuć nadzwyczajny spokój. Nagle nikt nie trąbi bez powodu, ludzie nie zaczepiają Cię na każdym kroku i nie próbują oszukać na kasę, nie proszą o zdjęcia (co dla mnie jest wciąż niewyjaśnioną zagadką, po co hindusom zdjęcia z białymi?). Kathmandu zostawiamy sobie na koniec, a tego dnia idziemy tylko na kolację i do spania, ponieważ rano mamy autobus do parku narodowego Chitwan.
Szybko przekonujemy się, że podróżowanie po Nepalu nie należy do najprzyjemniejszych, a przynajmniej nie aktualnie. Nepal chyba wybrał sporo kasy na loterii, bo stwierdzili, że zrobią remont wszystkich dróg w kraju jednocześnie. I tak 160 km z Kathmandu do Sauhary jechaliśmy prawie 9 godzin. Niestety na takich przejazdach uciekało nam sporo czasu podczas tej podróży. Do Sauhary dotarliśmy po 15, znaleźliśmy sobie fajny hotel nad rzeką i poszliśmy zwiedzać wioskę. Najpierw zatrzymaliśmy się na obiad w jednej z knajpek. Stwierdziłem, że spróbuję czegoś lokalnego. Dostałem dmuchany ryż, ziemniaki, jakieś dziwne mięso z kością i kilka innych składników, które ciężko było mi zidentyfikować. Krótko mówiąc, dostałem najgorsze jedzenie, jakie jadłem podczas tej podróży i co żadko mi się zdarza, zostawiłem pół talerza jedzenia. Przynajmniej wiedziałem, że nie zamówię już nic lokalnego. No, oczywiście poza momo - pysznymi nepalskim pierożkami podawanymi na wiele różnych sposobów. Po obiedzie poszliśmy w stronę rzeki. Nagle główna ulicą idą sobie dwa słonie. To był pierwszy raz, kiedy Marta zobaczyła słonie na dziko. Gdy doszliśmy nad rzekę, zobaczyliśmy z kolei kilka krokodyli odpoczywających na brzegu. Następnie kupiliśmy piwka i wróciliśmy do hotelu, gdzie na leżaczkach obserwowaliśmy przyrodę i zachodzące słońce.
Kolejny dzień zapowiadał się bardzo emocjonująco. Rozpoczęliśmy go od spływu canoe po rzece, gdzie mogliśmy obserwować piękną przyrodę, ptaki, słonie i krokodyle. To był chyba najlepszy moment pobytu w Chitwan. Następnie poszliśmy do miejsca narodzin słoni i wróciliśmy do Sauhary. Kupiliśmy pamiątki, pospacerowalśmy nad rzeką, a po południu ruszyliśmy na jeep safari do Chitwan National Park, na poszukiwane nosorożców. Safari było spoko, udało nam się zobaczyć trzy nosorożce i trochę innej zwierzyny, ale jednak wielkiego szału nie było. Spływ canoe dużo bardziej nam się podobał. Mimo to cały pobyt w Sauhara i Chitwan był bardzo fajny, wyciszający, na łonie natury, a po ciężkim tygodniu w Indiach było to coś, czego bardzo potrzebowaliśmy.
Nastepnego dnia rano ruszyliśmy do Pokhary, miasta położonego u stóp Annapurny. I znów 160 km jechaliśmy ponad 8h. Transport w Nepalu to jakaś masakra. W końcu jednak dojechaliśmy i znaleźliśmy sobie super hotel z widokiem na Himalaje. Na kolejny dzień zapowiadali dobrą pogodę, więc postanowiliśmy wszystkie ważne rzeczy zrobić tego dnia. Rano ruszyliśmy na wzgórze Sarangkot na wschód słońca. Z tego punktu widokowego rozciąga się panorama na cały masyw Annapurny. Pierwszy raz zobaczyłem Himalaje i trzeba przyznać, że robią wrażenie. Z punktu widokowego na wysokości 1500m obserwować ośmiotysięczniki - wow. Mimo, że było trochę mgliście i zdjęcia nie wyszły idealnie, to na żywo Himalaje zrobiły na nas wielkie wrażenie. Żałowałem, że nie mamy więcej czasu, żeby iść wyżej w góry i podziwiać te widoki przez kilka dni. No trudno, może jeszcze kiedyś wrócę do Nepalu na trekking. Tymczasem wróciliśmy do hotelu, zjedliśmy szybkie śniadanie i ruszyliśmy na kolejną atrakcję - lot paralotnią. Było to najlepsze doświadczenie podczas całej podróży. Latać paralotnią w otoczeniu Himalajów, z towarzyszącymi nam orłami - niesamowite doświadczenie. Cieszę się, że to właśnie tu pierwszy raz spróbowałem paraglidingu. Reszta dnia to spacery po mieście i relaks. Pokhara położona jest nad jeziorem Phewa, otoczona wzgórzami i górami. Miasto niczym nie przypomina Kathmandu, a tym bardziej Indii. Spędziliśmy tu trzy dni spacerując po promenadzie, pływając łódka po jeziorze, chillując na trawce. Był to bardzo fajnie spędzony czas.
Przyszło nam się jednak w końcu pożegnać z Pokharą. Wsiedliśmy w nocny autobus do Kathmandu, licząc na to, że uda nam się choć na chwilę zasnąć na tych cudownych, nepalskich drogach. Podróż minęła jednak nadzwyczaj dobrze. W Kathmandu mieliśmy cały dzień na zwiedzanie. Odwiedziliśmy świątynie małp i połaziliśmy po mieście, ale totalnie nas nie urzekło. Już nam się trochę nie chciało zwiedzać, odliczaliśmy dni do powrotu do Natalki. 😊 Na koniec dnia poszliśmy do przypadkowej restauracji, która była przy wejściu do naszego hotelu - Chinese Sichuan Restaurant. Trafiliśmy na przepyszne jedzenie i super obsługę. Ogólnie, nie wspomniałem, że nepalczycy to bardzo mili ludzie i wielokrotnie przekonaliśmy się o ich uprzejmości. Zupełny kontrast w stosunku do indusów.
Tym sposobem zakończyła się nasza przygoda z Nepalem. Wróciliśmy do Indii, gdzie spędziliśmy jeszcze jeden dzień w Delhi. Tam to już zupełnie nie chciało nam się zwiedzać i znów wracać do tego Mordoru. No ale nie chcieliśmy też siedzieć cały dzień w hotelu, więc ruszyliśmy na miasto. Jedynym fajnym momentem było to, jak doszliśmy pod India Gate. Otoczył nas wianuszek indusów i każdy chciał zrobić sobie zdjęcie z Martą. Marta dała się ponieść chwili i pozowała niczym gwiazda Hollywood, a nawet tańczyła do tiktoka. 😂 Taki oto zwykły dzień z życia blondynki z zielonymi oczami w Indiach.
Tym miłym akcentem zakończyliśmy podróż po Indiach i Nepalu. Było intensywnie, kontrastowo, nieprzewidywalne. Był to trudny wyjazd, ale warto było tego doświadczyć. Do Indii już raczej nie wrócimy, ale gdyby nadążyła się okazja, to do Nepalu z miłą chęcią. 😊
Komentarze
Prześlij komentarz