Kambodża cz.1



Welcome to Cambodia! Kambodża to już ostatni kraj na trasie naszego tripa przez Azję Południowo - Wschodnią. Kupiliśmy już bilety powrotne do Europy na 1 lipca. Mamy więc miesiąc na objechanie Kambodży i kilka dni, żeby dostać się do Bangkoku, bo stamtąd mamy samolot. Lecimy do Kijowa, więc w drodze powrotnej zwiedzimy jeszcze kawałek Ukrainy.
Wracając do spraw bierzących, przejechaliśmy dziś 90 km autostopem. Dojazd do granicy był bardzo łatwy, ale znów mieliśmy dużo szczęścia, bo czekaliśmy może 10 min na transport. Na odcinku 20 km, jaki dzielił nas od granicy, dogoniliśmy nasze znajome latynoski, które wyjechały 2h przed nami i zgarneliśmy je na pakę.
Przejście przez granicę przebiegło bardzo szybko, bo oprócz nas były jeszcze tylko 2 osoby. Znikomy ruch ma granicy nie wróżył jednak nic dobrego jeśli chodzi o dalsze łapanie stopa. I faktycznie, utknęliśmy pod granicą na kilka godzin i już rozważaliśmy zostanie tam na noc i złapanie porannego busa do stolicy. Na szczęście po kilku godzinach zatrzymała się rozklekotna ciężarówka i podwiozła nas 70 km do najbliższego miasta. Stąd, teoretycznie, powinno być już dużo łatwiej łapać stopa na południe kraju. Zobaczymy, jak to wyjdzie w praktyce. Trzymajcie kciuki!







Szczęście wciąż nam dopisuje. Pokonaliśmy dziś 350 km autostopem i dojechaliśmy do Kampong Cham, trzeciego co do wielkości, postkolonialnego miasta w Kambodży. Jestem pod mega wrażeniem uprzejmości ludzi! Każdy się do nas uśmiecha i nam macha. Ludzie są bardzo pomocni, nawet pomimo bariery językowej. A dzieciaki są tak przecudowne, że Dorota chce sobie jedno adoptować. Póki co, kambodżanie wygrywają plebiscyt na najbardziej sympatyczny naród w Azji.
Jutro robimy sobie przerwę od autostopa i idziemy zwiedzać miasto, a pojutrze jedziemy do stolicy - Phnom Penh.







Wypożyczyliśmy dziś rowery i wybraliśmy się na zwiedzanie Kampong Cham i okolicznych świątyń. Miasto samo w sobie szału nie zrobiło, ale świątynie były bardzo fajne. Najbardziej spodobały mi się ruiny Wat Nokor z XI wieku, zbudowane w takim samym stylu architektonicznym jak Angkor Wat. Była to dobra rozgrzewka przed świątyniami kompleksu Angkor koło Siem Reap, które odwiedzę już za kilka tygodni.































Jesteśmy w stolicy Kambodży - Phnom Penh. Pewnie niewielu z Was zna historię Czerwonych Khmerów i ludobójstwa, jakie odbyło się tutaj w latach 1975-79. Ja sam do niedawna o nich nie słyszałem, ale podróżując po krajach Azji Południowo - Wschodniej nie sposób nie zagłębić się w historię zarówno wojny w Wietnamie, Tajnej Wojny w Laos, a także historii Pol Pota i Czerwonych Khmerów w Kambodży.
Pol Pot to taki azjatycki odpowiednik Hitlera, rewolucjonista, założyciel Czerwonych Khmerów, który siłą przejął władzę w Kambodży i w ciągu niespełna 4 lat zabił ponad 2 mln kambodżan, czyli 25% całego społeczeństwa. Jego ideą było wyplewienie Kambodży z inteligencji i klasy wyższej, zniszczene kultury i sztuki, zlikwidowanie pieniądza, szkół i szpitali, generalnie powrót do średniowiecza. W ten sposób chciał zbudować kraj od nowa, oparty na jego ideałach.
Historia Czerwonych Khmerów jest dużo bardziej rozbudowana i szczerze polecam poczytać na ten temat, aby uświadomić sobie, jak straszne rzeczy działy się w tej części świata niespełna 40 lat temu.
My wybraliśmy się dzisiaj do jednego z dwóch miejsc upamiętniających te straszne czasy, Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng. Znajduje się ono w miejscu słynnego więzienia S-21, zrobionego z dawnej szkoły, a służącego jako miejsce przesłuchań i tortur tysięcy ludzi. Z ok. 17 tys. więźniów, jakie przeszło przez to miejsce, przeżyło zaledwie 12. Pozostali albo umierali podczas tortur, albo, po złożeniu zeznań wywożeni byli na oddalone o 15 km "Pola Śmierci", gdzie byli zabijani.
Dzisiejszy dzień był zdecydowanie inny od pozostałych podczas mojej podróży po Azji. Był on pełen refleksji i smutku. Przerażające jest to, co tu się stało, a kraj do tej pory odczuwa skutki tej tragedii.
















Przejechaliśmy całą Kambodżę autostopem z północy na południe i wylądowaliśmy na wyspie Koh Rong. Przed nami kilka dni chillu na tropikalnej wyspie. Mieliśmy w planie pracować tu w jednej z restauracji, jednak jest low season i nie potrzebują ludzi do pomocy. Pozostaje nam więc leżenie na plaży i opalanie się. Ehh.. jak żyć!








Co tu dużo mówić.. jesteśmy w raju!














Za nami 2 tygodnie na rajskiej wyspie Koh Rong. Poznaliśmy tu niesamowitych ludzi, oczywiście prawie samych latynosów, z którymi spędzaliśmy całe dnie na przepięknej plaży, a wieczorami robiliśmy najlepsze imprezy w wiosce. Ciężko opisać jak wspaniały czas tu spędziliśmy, przede wszystkim dzięki ludziom, których poznaliśmy. Nauka salsy i bachaty na plaży, nauka hiszpańskiego, walki błotne, nocne podziwianie świecącego planktonu, salsa party do świtu i piękny wschód słońca, 15 km trekking na Long Beach, to tylko niektóre z rozrywek, jakie tutaj mieliśmy. Z tymi ludźmi mógłbym tu zostać na zawsze! Lokalsi też super, jesteśmy tu na tyle długo, że już nas dobrze znają i imprezują razem z nami. Poza tym jest tu mega tanio: $5 za double room, lokalna whisky $2/litr, jedzenie za $1, więc czego chcieć więcej. Niestety czas szybko leci, ludzie się rozjeżdżają, więc na nas też już pora. Jutro wracamy na główny ląd i kierujemy się w stronę Siem Reap. Żegnamy się z Koh Rong, ale wspomnienia pozostaną na zawsze! A z latynosami już planujemy reunion w Ameryce Południowej.


































Wróć do: Laos część 2
Czytaj dalej: Kambodża część 2




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bałkany 2024

Malediwy

Dubaj, ZEA

Wodospady Iguazu, Brazylia - Argentyna

Nepal