Po 9 godzinnym locie dotarliśmy do Kanady. Toronto przywitało nas słońcem i 28
oC. Odprawa celna przebiegła bez żadnych problemow, wizy zdobyte, czas na zdobywanie Kanady.
Po chwili konsternacji spowodowanej ogromem lotniska, udaliśmy sie do wyjścia. Już na lotnisku dało się odczuć, że w Toronto jest wielu polaków. Pierwsza osoba, ktorą poprosiłem o pomoc, pracownik lotniska, okazał się polakiem. Szybko złapalismy odpowiedni autobus i udaliśmy się do centrum miasta.
Po około 2 godzinach jazdy dojechaliśmy do naszego znajomego z couchsurfingu, Seana. Przyjechaliśmy w samą porę, bo Sean robił właśnie grilla, który później zamienił się w dość dużą, ponad 20 osobową imprezę. Skoczyliśmy więc szybko po piwka i zaczęlismy się integrować. Okazało się, że Sean mieszka z polakiem, też Łukaszem. Miał więc on okazję przez kilka dni poćwiczyć z nami język polski.
W domu mieszkali jeszcze: Fresh, dziewczyna Łukasza, Charles - francuz, oraz dwóch couchsurferow z Francji - Pierre i Fabien. Wszyscy okazali sie bardzo pozytywnymi ludzmi.
Wieczór minął więc na wspólnym piciu piwa i poznawaniu się.
Następnego dnia rano udaliśmy się do downtown, które zrobiło na nas duże wrażenie. Zwiedziliśmy też chinatown, gdzie skosztowaliśmy bardzo dobrej, chińskiej kuchni, za niewielkie pieniądze.
Kolejny dzień nie był zbyt ciekawy, gdyż przez większość dnia padało i było zimno. Pojechaliśmy jednak do centrum i kupiliśmy City Pass, wejściówkę na 5 "najciekawszych" miejsc w Toronto. W ten dzień udało nam się jedynie zwiedzić Royal Ontario Museum, jednak wielkiego szału na nas nie zrobiło. Wrócilismy wczesniej do domu, a skoro była sobota, nie mogło zabraknąć imprezy. Po małym before poszliśmy na couchsufing party. Z tego co pamiętam, to było dobrze.
Następny dzień przywitał mnie mega kacem, a mieliśmy wstać wcześnie i jechać na Niagarę. "Wcześnie" trochę się przesunęło i dojechaliśmy na Niagarę dopiero na 17. Mielismy więc 4 godziny na zobaczenie wodospadu i samego miasteczka Niagara Falls, zrobionego na wzór Las Vegas. Udało nam się jednak nadrobić trochą czasu, gdyż pytając pewne starsze małżeństwo o drogę, sami zaoferowali, że nas podwiozą i pokażą okolicę.
Sam nie wiem, co wywarło na mnie większe wrażenie, wodospad czy miasteczko, ale podsumowujac powiem.. było zajebiście.
Do domu wróciliśmy grubo po północy i padliśmy ze zmęczenia.
Następne 2 dni poświęciliśmy na zrealizowanie City Pass. W poniedziałek zobaczyliśmy Ontario Science Center oraz Toronto Zoo, a wieczorem poszliśmy na mecz NBA Toronto Raptors - Orlando Magic. Mecz okazał się niezbyt ciekawy, dużo większe wrażenie wywarło na mnie show, ale mimo wszystko warto było na niego pójść, chociażby dlatego, ze Raptors zdobyli ponad 100 pkt, a to oznaczało, że następnego dnia mogliśmy wymienić nasze bilety na pizze w PizzaPizza.
Ostatni dzień poświęciliśmy na zwiedzenie Casa Loma i CN Tower. Wart zaznaczenia jest widok z CN Tower z wysokości 346 m. Po zejściu z CN Tower popłynęliśmy promem na leżącą nieopodal wyspę. Zdążyliśmy na zachód słońca i muszę przyznać, ze widok miasta z wyspy, zwłaszcza tuż po zachodzie słońca był niesamowity. Oceńcie sami.
Tym sposobem zakończyliśmy naszą przygodę z Toronto. Muszę przyznać, ze miasto wywarło na mnie duże wrażenie i śmiało mogę polecić do zobaczenia. Toronto jest zdecydowanie miastem, w którym mógłbym kiedyś zamieszkać. Ludzie są niezwykle pozytywni, pomocni i zawsze uśmiechnięci.
Przed nami Alberta, czyli niedźwiedzie, tundra, eskimosi.. właściwie sam nie wiem czego się spodziewać.. czekajcie na relację.
Ja pierdziele, powiem to po raz kolejny: zazdrość mi dupe ściska jak pomyślę, że już jesteście w Kanadzie! Musze w końcu raz a dobrze ogarnąć te wszytskie papiery i wysłać je gdzie trzeba. Jeszcze jak piszesz Diego, że ludzie w Toronto są tacy sympatyczni to ja już w ogóle mam ochote natychmiast spakować walizki i lecieć :D Wysokich lotów do Alberty i mam nadzieje,że będziemy in tacz ;) Pozdrów chłopaków (tych co znam i tych co nie znam też :) )
OdpowiedzUsuńObczaj to: http://www.youtube.com/watch?v=WxfZkMm3wcg !
OdpowiedzUsuń