Norwegia

  


W końcu, za drugim podejściem (dwa lata temu zaspaliśmy na samolot 😅), udało nam się wybrać do Norwegii. Norwegia od długiego czasu była na mojej liście krajów do odwiedzenia, a to za sprawą kumpla, który opowiedział mi o trekkingu wokół Lysefjordu. Początkowo plan był podobny, chcieliśmy przejść większą część fiordu, jednak ze względu na Martę musiałem pójść na kompromis. Ja ograniczyłem trekking, ona zgodziła się na spanie pod namiotem. 😂 Myślę, że to uczciwy deal. 😀 

Wybraliśmy się do Norwegii na 6 dni, a ponieważ zmieniliśmy plany w międzyczasie, mieliśmy 2 dni zapasu. Ten zapas bardzo nam się przydał, bo mogliśmy manewrować planami w zależności od pogody. A ta w Norwegii jest wyjątkowo kapryśna i nieprzewidywalna. 

 

Przylecieliśmy do Stavanger i pierwszą noc postanowiliśmy spędzić w mieście, właśnie ze względu na pogodę. Jeszcze na lotnisku kupiliśmy bilety 24-godzinne na autobusy firmy Kolumbus. Była to najtańsza opcja, żeby dostać się z lotniska do centrum Stavanger, a następnego dnia do Jorpeland, w kierunku Preikestolen. Dodatkowo okazało się, że w cenie biletu możemy korzystać z rowerów miejskich każdorazowo do 15 minut. Okazało się to naszą główną rozrywką podczas pobytu w Stavanger. Po rozbiciu namiotu na campingu, ruszyliśmy w stronę centrum miasta. W samym Stavanger warta zobaczenia jest Gamle Stavanger (Old Stavanger), dzielnica z białymi domkami. Domki ozdobione są dużą ilością kwiatów i tworzą unikalny klimat. Stavanger zwiedzało się bardzo przyjemnie, dopóki nie zaliczyłem wtopy z rowerem. Za którymś razem zaparkowałem rower poza stacją ładowania, bo wszystkie miejsca były zajęte, aż tu nagle dostaję za to mandat 200 koron, które pobrali mi z konta. Wkurzyłem się i odechciało mi się dalszego zwiedzania. I tak zbliżał się wieczór, więc ruszyliśmy z powrotem na camping.

 




 
Następny dzień rozpoczął się bardzo dobrze. Zadzwoniłem rano na obsługę klienta Kolumbusa i po wytłumaczeniu sytuacji obiecali mi zwrot tych 200 koron. 😀 Hajs musi się zgadzać, więc humor wrócił i można było kontynuować podróż. 😂 Mało tego, Marta dzień wcześniej wpadła na genialny pomysł, żeby sprawdzić, czy w Norwegii działa apka Too Good To Go. I tu pro tip dla wszystkich, którzy wybierają się do Norwegii - działa! i można na tym oszczędzić sporo kasy. Jak ktoś nie wie, co to za apka, to wyguglujcie sobie. 😉 Tak więc, rano podjechałem rowerem po jedzenie do hotelu Thon Hotel Maritim i mieliśmy mega śniadanie za 20 zeta.


Około 15 ruszyliśmy autobusem do Jorpeland. Przejechaliśmy przy okazji przez Ryfylketunnelen, najdłuższy i najgłębszy podwodny tunel drogowy na świecie, o długości 14,4 km. W Jorpeland zaczęły się schody, bo komunikacja z Preikestolen jest bardzo kiepska. Postanowiliśmy więc złapać stopa. Zatrzymał się już chyba trzeci przejeżdżający samochód i pewien norweg (pytałem o imię, ale niestety jest nieprzetłumaczalne na polski 😅) postanowił podwieść nas pod sam szlak, mimo że tam nie jechał. Jak się jeszcze kilkakrotnie później okazało, podróżowanie autostopem w Norwegii jest bardzo łatwe i przyjemne (albo my mieliśmy za każdym razem mega farta). W każdym razie, daliśmy naszemu kierowcy w ramach podziękowania polskie kabanosy 😂, a że właśnie jechał do znajomych na obiad, to mówił, że się przydadzą, bo przez nas spóźni się z 20 minut. 😉


Ruszamy na szlak. W jedną stronę jest 4 km. Niby szlak prosty, ale z 20 kg na plecach jest trochę trudniej. Deszcz nas też nie oszczędził podczas wędrówki, ale w końcu, po ponad 2h dotarliśmy do celu. Naszym oczom ukazał się Preikestolen (Pulpit Rock) skąpany w chmurach. Muszę przyznać, że widok robił duże wrażenie, jednak miałem nadzieję, że te chmury zaraz się rozejdą, bo bez nich będzie jednak lepszy widok. W międzyczasie postanowiłem poszukać jakiejś miejscówki na rozbicie namiotu. Wspiąłem się trochę wyżej ponad Ambonę i znalazłem mega miejscówkę. Wszystko było super: trawka, miękko, skały osłaniające przed wiatrem, najlepszy widok na Preikestolen tuż przed nosem, tylko było bardzo mokro. Wkomponowaliśmy się jednak tak, że nie musieliśmy spać na wodzie i wszystko było git. W międzyczasie chmury się rozeszły i naszym oczom ukazał się Preikestolen w całej okazałości, na tle przepięknego Lysefjordu.

 






















O tej porze w Norwegii słońce zachodzi ok. 22:30, więc do późna ludzie kręcili się wokół Preikestolen. Nic dziwnego, jest to w końcu najbardziej popularna atrakcja turystyczna w Norwegii. Obejrzeliśmy zachód słońca, pokręciliśmy się trochę po okolicznych skałach i poszliśmy spać, bo czekała nas wczesna pobudka. Słońce wschodzi już o 4:30, więc nie mamy dużo snu. Niebo było dla nas łaskawe tej nocy. Nie spadła ani kropla deszczu, a o wschodzie słońce przebiło się przez chmury i naszym oczom ukazał się widok za milion dolarów. Na pewno zapamiętam ten widok do końca życia! Ale co tu dużo gadać, zdjęcia najlepiej to pokażą, choć wiadomo, nawet w ułamku nie oddadzą klimatu, jaki nam towarzyszył. 

 








Po wschodzie śniadanko i zaczęliśmy zwijać namiot, bo wiedzieliśmy, że koło 7:00 ma zacząć padać deszcz. Zejście w dół było o wiele łatwiejsze i po 9:00 zameldowaliśmy się w Preikestolen BaseCamp. Tam ciepła kawka, odpoczynek i poszedłem rozglądać się za opcjami dojazdu do Forsand, skąd chcieliśmy złapać prom do Lysebotn. Szybko okazało się, co zresztą przypuszczałem, że transport jest kiepski, więc pozostała niezawodna opcja - autostop. 😊 Po 2 minutach złapaliśmy samochód, który podwiózł nas do głównej drogi, a po kolejnych 5 siedzieliśmy już w kolejnym aucie prosto do Forsand. Na przystań dotarliśmy 3 godziny przed czasem. Zrobiliśmy zakupy w markecie, zabukowaliśmy prom i pozostało nam czekać. Prom przypłynął punktualnie i wyruszyliśmy przez cały Lysefjord, ok. 40 km, do Lysebotn. Rejs trwał ponad godzinę, a widoki były przepiękne. Sam rejs jest już dużą atrakcją. W Lysebotn rozbiliśmy się na świetnym campingu Kjerag Lysebotn Camping Resort. Ogarnęliśmy się i wcześnie poszliśmy spać, żeby odespać poprzednią noc i odpocząć przed jutrzejszym dniem, bo czekał nas kolejny trekking. 

 












Ruszamy na Kjerag, kolejny symbol Norwegii. Najpierw musimy dostać się na parking na szczycie fiordu. Komunikacji nie ma tu żadnej, więc znów liczymy na stopa. Już pierwszy samochód zatrzymał się i podwiózł nas na górę. Tym razem jechaliśmy camperem z ... rosjanami. Oczywiście nie omieszkałem zapytać o ich stosunek do wojny i kilka innych kwestii. Widać jednak, że ci rosjanie, którzy mają dostęp do innych środków komunikacji, niż rosyjska propaganda, wiedzą co naprawdę się dzieje i nie popierają wojny. Tak że nie można generalizować.

 

Dotarliśmy na parking, z którego rozpoczyna się 7 godzinny trekking na Kjerag - słynny głaz, który utknął pomiędzy dwoma ścianami fiordu. Znów mieliśmy ogromne szczęście z pogodą, bo tego dnia nie spadła ani kropla deszczu. To było prawdziwe okno pogodowe, na które niektórzy czekali kilka dni. Szlak na Kjerag jest średnio trudny, prowadzi w dużej części stromymi i śliskimi skałami, a gdy pada deszcz, jest bardzo trudny do przejścia. Prowadzi zboczem fiordu, skąd rozciąga się przepiękny widok na fiord i Lysebotn. Po około 3 godzinach dotarliśmy na słynnego kamienia Kjeragbolten i w końcu zrobiliśmy sobie słynne zdjęcie na tym kamyku. 😊 Z ciekawostek, mogę wspomnieć, że kiedyś planowałem oświadczyć się Marcie właśnie na tym kamyku. 😜 Plany trochę się jednak zmieniły i oświadczyłem się jej na Machu Picchu (Marta mówi, że Machu Picchu lepsze 😀). 

 





















Posiedzieliśmy koło Kjeragu 1.5 godziny i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po dotarciu na parking ruszyliśmy spacerkiem drogą w dół, znów łapiąc przy okazji stopa. Po kilkunastu minutach zatrzymały się dwie amerykanki i podrzuciły nas na dół do miasteczka. Po ciężkim trekkingu szarpnęliśmy się na zasłużone, najdroższe w naszym życiu.. piwo za 50 zeta. 😅

 






Kolejny dzień nie był już zbyt emocjonujący. Zostaliśmy jeszcze w Lysebotn, bo w niedzielę jest problem z transportem publicznym. Pospacerowaliśmy po Lysebotn, zobaczyliśmy przepiękny las porośnięty mchem, a poza tym większość dnia spędziliśmy chillując na campingu, bo ciągle padał deszcz.

 











Poniedziałek to już ostatni dzień naszego wyjazdu. O 7 rano wskoczyliśmy na prom do Lauuvik, następnie autobusem do Sandnes i pociągiem do Stavanger. Na śniadanko znów weszło Too Good To Go, a następnie ruszyliśmy zobaczyć Sverd i fjell - pomnik trzech mieczy wbitych w ziemię. Tam spędziliśmy kilka godzin odpoczywając na plaży, później wróciliśmy do miasta na obiad i ruszyliśmy na lotnisko. Tak zakończyła się nasza przygoda z Norwegią. Złapaliśmy jednak zajawkę na ten kraj i z pewnością jeszcze tu wrócimy.

 









Czytaj dalej: Rohacze, Tatry Zachodnie
Wróć do: Jordania

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bałkany 2024

Malediwy

Dubaj, ZEA

Wodospady Iguazu, Brazylia - Argentyna

Nepal