Malediwy
Po długiej przerwie, wreszcie przyszedł czas na kolejną podróż. Tym razem lecimy z żonką na rajskie Malediwy! 😀 Bilety Wizzair'em na trasie Kraków → Abu Dhabi → Male zabukowałem już na początku roku w super promocji za 1600 zł od osoby. Loty ustawiłem tak, żeby spędzić 9 dni na Malediwach i 4 dni w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. W bonusie będziemy więc mieć zwiedzanie Dubaju, który również był dla mnie długo wyczekiwaną destynacją.
Malediwy na poważnie otworzyły się dla turystów 5 lat temu. Wcześniej możliwe były jedynie pobyty w resortach, na prywatnych wyspach, które kosztują miliony monet. Stąd przekonanie, że Malediwy to luksusowy kierunek przeznaczony tylko dla najbogatszych. Odkąd jednak lokalne wyspy otworzyły się dla turystów, można zwiedzić Malediwy w bardzo rozsądnej cenie.
Research rozpocząłem na miesiąc przed wyjazdem i szybko okazało się, że nie będzie łatwo podjąć decyzję, na które wyspy lecieć. Malediwy liczą ok 1200 wysp, z czego wysp lokalnych osiągalnych lokalnym promem i speedboatem jest ok 30. Im dłużej czytałem o poszczególnych wyspach tym mniej wiedziałem, które wybrać, gdyż każda ma coś innego do zaoferowania. Ostatecznie, po czterokrotnych zmianach planów zdecydowaliśmy się na dwie wyspy na dwóch różnych atolach - Omadhoo na atolu Ari, oraz Fulidhoo na atolu Vaavu. Pierwszą wyspę wybraliśmy że względu na rajskie klimaty, a drugą za sprawą ciekawych atrakcji wodnych oferowanych w okolicy, w tym najbardziej przeze mnie oczekiwaną - pływaniem z rekinami! 😀
Podróż zaczęliśmy w czwartek 27.11. Do Abu Dhabi dolecieliśmy ok 21:00 i od razu ruszyliśmy na nocne zwiedzanie miasta. Do centrum dojechaliśmy lokalnych autobusem za free. Normalnie trzeba kupić specjalną kartę - Hafilat Card i ją doładować, a następnie nią płacić za przejazdy. Nam się to nie udało, bo akurat sprzedawca wybrał się w tym czasie na wieczorną modlitwę. Pogadaliśmy więc z kierowcą autobusu i pozwolił nam jechać bez biletu.
W Abu Dhabi zjedliśmy kolację w jakiejś lokalnej knajpce, a następnie poszliśmy na promenadę Corniche Street, gdzie z jednej strony mieliśmy zatokę perską, a z drugiej wielkie wieżowce. Abu Dhabi nocą bardzo nam się spodobało. Szczególnie rzucił nam się w oczy porządek, jaki tam panuje. Ciężko było znaleźć jakiekolwiek śmieci leżące na ziemi, trawniki były równo przystrzyżone, było naprawdę przyjemnie.
Zrobiliśmy ok. 10 km spacerując po miejsce, aż doszliśmy do naszego hotelu. Za niewielkie pieniądze dostaliśmy studio z sypialnią, kuchnią, salonem i dwiema łazienkami. Cytując klasyka - not too bad. 😀
Następnego dnia musieliśmy wrócić na lotnisko, ale wciąż nie mieliśmy tej karty, bo nigdzie nie mogliśmy jej dostać. Postanowiliśmy więc spróbować tego samego patentu co dzień wcześniej. Jak na złość, na przystanku, na którym mieliśmy wsiąść do autobusu, kręciło się dwóch kanarów i wszystkim sprawdzali bilety. Autobus miał przyjechać za kilka minut, a my nie wiedzieliśmy, co robić. Nie chcieliśmy rozpocząć naszej przygody od mandatu za przejazd bez biletu. Czas mijał, postanowiłem więc pójść do jednego z tych kanarów i pogadać. Przedstawiłem nasza sytuację, a on bez chwili zastanowienia powiedział, że możemy jechać na gapę! Takie podejście do turystów to ja rozumiem. 😀
Na lotnisku mieliśmy jeszcze jedną przygodę. Nie chcieli nam wydać kart pokładowych, bo nie mieliśmy potwierdzenia noclegu (nocleg ogarnialiśmy przez WhatsApp). To jednak dość szybko udało się ogarnąć i już mogliśmy kierować się do samolotu. Przed nami rajskie Malediwy! 😀
Do Male dolecieliśmy już w nocy, więc tego dnia dotarliśmy jedynie do guesthouse'u (zatrzymaliśmy się na wyspie Hulhumale), połaziliśmy chwilę po mieście, wymieniliśmy pieniądze, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Następnego dnia wstałem na wschód słońca, ogarnęliśmy się i ruszyliśmy na lokalny prom na pierwszą rajską wyspę - Omadhoo.
Przeprawa promem trwała prawie 5 godzin, z przesiadka w Mahibadhoo. Ta wyspa nie zrobiła na nas jednak wielkiego wrażenia. Sam rejs był całkiem przyjemny, było dużo wolnego miejsca i można było się przespać, bo wciąż walczyliśmy z jet lagiem.
W końcu dopłynęliśmy. Omadhoo zrobiło na nas mega wrażenie już od samego początku. Przed nami 4 dni błogiego lenistwa, chillowania na plaży i snorklowania na rafie koralowej dostępnej z brzegu. Poznaliśmy tu kilka fajnych osób, w tym polaków, zaprzyjaźniliśmy się z płaszczkami, podziwialiśmy piękne zachody słońca. Nie będę się szeroko rozpisywał, myślę, że zdjęcia lepiej oddadzą klimat tego miejsca.
Dzień 1.
Dzień 3.
Dzień 4.
Po 4 dniach przyszedł czas na zmianę wyspy. Tym razem musieliśmy skorzystać ze speedboat'u, aby uniknąć kolejnej nocki w Male. Wzięliśmy więc pierwszy speedboat o 7:00 z Omadhoo do Male, a następnie o 10:00 kolejny speedboat do Fulidhoo. Spędziliśmy kilka godzin w Male i to nam wystarczyło, aby się przekonać, że nie chcielibyśmy tracić tam więcej czasu.
Ok 12:00 dotarliśmy do Fulidhoo. Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne, oczarował nas kolor wody i płaszczki witające nas przy pomoście. Szybko jednak przekonaliśmy się, że wyspa ta nie ma takiego klimatu jak Omadhoo, jest dużo bardziej komercyjna i jest więcej placów budowy. W tym miejscu warto przypomnieć, że lokalne wyspy otworzyły się na turystów 5 lat temu i od tego czasu rozpoczęło się budowanie infrastruktury - hoteli, restauracji itp. Nic więc dziwnego, że na większości tych wysp trwają prace budowlane i z czasem jeszcze bardziej się skomercjalizują. Na Omadhoo nie dało się tego jeszcze tak bardzo odczuć, ale na Fulidhoo myślę, że przybyliśmy już za późno.
Niemniej jednak na Fulidhoo przyjechaliśmy w innym celu. Chcieliśmy tu skorzystać w różnych atrakcji, jakie ten atol ma do zaoferowania. Zatrzymaliśmy się w Huvan Inn i już na pomoście czekał na nas Ikko, nasz gospodarz. Od razu złapaliśmy wspólny vibe. Poznaliśmy też kilka osób mieszkających z nami w guesthousie i czułem, że to będzie bardzo dobry czas. Resztę dnia spędziliśmy na poznawaniu wyspy i chillu na plaży.
Następnego dnia wybrałem się rano na nurkowanie. Razem ze mną była dwójka wcześniej poznanych osób z guesthouse'u, więc było wesoło. Do tego ekipa z centrum nurkowego okazała się mega pozytywna. Zrobiliśmy dwa nurkowania, w drugie na słynnym dive site - Miyaru Kandu, co w lokalnych języku oznacza "kanał rekinów". Niestety z moimi papierami na Open Water mogłem zejść tylko do 18-20 metrów, a najciekawsze rzeczy dzieją się na ~30 metrach. Mimo to widziałem kilka rekinów rafowych, duże tuńczyki i mnóstwo innych ryb. Nie było to najlepsze nurkowanie w moim życiu, ale mimo to uważam to za fajne doświadczenie. Generalnie, chcąc nurkować na Malediwach, warto mieć advance'a, bo większość site'ów jest na głębokości ok. 30m. Po powrocie na wyspę dołączyłem do Marty i resztę dnia spędziliśmy na relaksie na plaży.
Następny dzień zapowiadał się równie emocjonująco. Wybraliśmy się na snorkeling z rekinami i żółwiami. Tym razem mieliśmy okazję pływać z rekinami w bardzo bliskiej odległości. W odległości kilkunastu metrów było ich około 100! Na szczęście były to Nurse Sharks, praktycznie niegroźne dla człowieka, pod warunkiem, że zachowa się zdrowy rozsądek. Było to dla mnie mega doświadczenie i spełnienie jednego z moich celów podróżniczych. Następnie popłyneliśmy na miejsce, gdzie zwykle można zobaczyć żółwie morskie. Nam udało się wypatrzeć dwa. Pływanie z żółwiami było z kolei marzeniem Marty, więc każdy był zadowolony z wycieczki. 😀 Snorkeling trochę nas wymęczył, szczególnie ten drugi, bo musieliśmy walczyć z dużymi falami i silnym prądem. Resztę dnia znów spędziliśmy chillujac na wyspie.
Kolejny dzień to kolejna wycieczka. Tym razem wzieliśmy całodniowa wycieczkę, w skład której wchodziło: snorkeling z mantami, snorkeling na zatopionym wraku statku, zwiedzanie wyspy Thinadhoo, wizyta na sandbanku, czyli łacie piasku na środku oceanu i wypatrywanie delfinów. Z tych punktów niestety nie udało się zrealizować myślę że najważniejszego, czyli snorklowania z mantami. Niestety w tym czasie żadna manta się nie pojawiła. Ja co prawda już pływałem z mantami na Fidżi, ale chciałem, żeby Marta tego doświadczyła, bo uważam to za jedno z najlepszych wodnych doświadczeń w życiu. No ale niestety, to nie jest akwarium, tylko prawdziwa natura i czasami trzeba mieć dużo szczęścia. Jeśli chodzi o polowanie na delfiny, to udało nam się wypatrzeć kilka, ale z dość dużej odległości, więc nie było to spektakularne. Samo wypatrywanie ich było jednak fajnym przeżyciem i było bardzo wesoło. Pozostałe punkty programu udało się zrealizować i były mega fajne. Był to super dzień, jeden z najlepszych podczas całego wyjazdu. Na zakończenie dnia poszliśmy na kolację ze znajomymi, z którymi robiliśmy wycieczki. Takie zrobiliśmy sobie Mikołajki w tym roku. 😀
Tak oto, wielkimi krokami, zbliżał się czas pożegnania z Malediwami. Ostatniego dnia pozostało nam pakowanie, pożegnanie ze znajomymi, speedboat na lotnisko i wieczorny lot do Abu Dhabi. To jednak nie koniec przygód. Przed nami jeszcze 3 dni w Dubaju i 1 dzień w Abu Dhabi. Stay tuned! 😉
Komentarze
Prześlij komentarz