Grand Canyon, Arizona
Wjechaliśmy do Arizony, piątego Stanu na naszej trasie. Tym samym zaczyna się najciekawszy etap naszej podróży, gdyż Arizona i Utah uchodzą za najpiękniejsze Stany w USA. To tu znajdują się Parki Narodowe, na które czekaliśmy na długo przed rozpoczęciem tripa!
Arizona rozpoznawalna jest przede
wszystkim z tego, że właśnie tu znajduje się Wielki Kanion rzeki
Colorado, uznawany za jeden z 7 cudów świata. Zanim tam jednak
wjechaliśmy mieliśmy w planie kilka ciekawych punktów.
Pierwszym z nich były rajskie wodospady
Havasu, położone około 3 km od indiańskiej wioski Supai. Wioska ta, z
kolei, jest jednym z najbardziej odizolowanych, zamieszkałych miejsc, w
całej Ameryce. Nie ma tam żadnej drogi, jedyną opcją, aby się tam
dostać, jest 13 km szlak w głąb Wielkiego Kanionu lub lot helikopretem. W
naszym przypadku helikopter nie wchodził w grę, jedyną opcją był więc
16 km „spacer”. Jakież było nasze rozczarowanie, gdy dojechaliśmy na
miejsce, z którego zaczyna się szlak i okazało się, że aby wejść na
teren wodospadów, należy dokonać wcześniejszej rezerwacji i zapłacić w
sumie ok $60. Bez rezerwacji wstęp kosztuje 2x więcej, a gdy okaże się,
że nie ma miejsc na campingu, zostaniemy zawróceni z powrotem, czyli 13
km w górę kanionu. Perspektywa ryzyka i opłaty $120 za osobę
skutecznie nas zniechęciła i musieliśmy zrezygnować z tej atrakcji.
Udaliśmy się dalej w trasę.
Kolejnym punktem była Sedona. Zanim tam
jednak dojechaliśmy odwiedziliśmy małą miejscowość Seligman, leżącą na
historycznej Route 66 i żyjącą tylko tym faktem. Dosłownie wszędzie
mogliśmy zobaczyć symboliczne znaki Route 66, stare wraki samochodów z
temtych czasów, kilka sklepów z pamiątkami, pełnych wszelakich gadżetów z
symbolem Route 66. Zrobiliśmy kilka zdjęć, kupiliśmy pamiątki i
udaliśmy się na noc do miejscowości Flagstaff. Jest tam dużo tanich
hoteli i tym samym jest to dobra baza wypadowa zarówno do Sedony, jak i
na Grand Canyon.
Następnego dnia wybraliśmy się na
jednodniową wycieczkę do Sedony. Wiedzieliśmy, co chcemy zobaczyć, a
odwiedzimy w Visitor Center jeszcze nasz plan sprecyzowały, tak więc z
mapą w dłoni ruszyliśmy na zwiedzanie jednego z najdroższych miasteczek w
całej Ameryce.
Na początku udaliśmy się na wzgórze przy
lotnisku, gdzie znajduje się punkt widokowy na całą Sedonę i otaczające
ją z każdej strony wzgórza i bardzo ładne formacje skalne. Sedona
słynie z Vortexów i bardzo silnej energii. Maniacy tego „sportu”
zjeżdżają się tutaj, aby poczuć tę magiczną moc :D Na wzgórzu
zobaczyliśmy pierwszych „sportowców” pochłaniających tą cudowną energię z
wnętrza ziemi :D Widok był… śmieszny. Pogoda tego dnia nie była jednak
dla nas łaskawa. Było pochmurno, co trochę psuło widok na panoramę
Sedony, więc bez wielkiego WOW zjechaliśmy na dół.
Następnie udaliśmy się na szybką rundkę
po Red Rock Loop, jednak znów szału nie było. Bez dłuższych postojów
pojechaliśmy więc na Bell Rock. Nie wchodziliśmy jednak na szlak, z
którego na pewno byłoby ciekawiej, nie mieliśmy na to czasu. Zrobiliśmy
jedynie kilka fotek z parkingu i ruszyliśmy na główny punkt programu –
Cathedral Rock. Tam udaliśmy się na ok 3 milowy szlak, prawie na szczyt
tej skały. Szlak nie był najłatwiejszy, momentami konieczna była mała
wspinaczka, ale w końcu dotarliśmy do celu. Widok jaki zobaczyliśmy z
góry, zarówno na stojącą przed nosem Cathedral Rock, jak i otaczające
nas inne formacje skalne, był przepiękny. Pogoda też się poprawiła, więc
na szczycie spędziliśmy ponad godzinę podziwiając piękną okolicę.
Czas nas gonił, mieliśmy do zobaczenia
jeszcze jeden fajny punkt, musieliśmy więc, w końcu, zejść z Cathedral
Rock. Udaliśmy się na Devil’s Bridge. Dotarliśmy tam na zachód słońca,
jednak pogoda znów się nie popisała i światło nie było najlepsze. Widok
wciąż był jednak niezły, więc zrobiliśmy kilka zdjęć, po czym udaliśmy
się w drogę powrotną do Flagstaff.
Następnego dnia rano ruszyliśmy w stronę Grand Canyon. Udało nam się
zdobyć ostatnie miejsce na Mather Campground w miejscowości Grand Canyon
Village, czyli przy samej krawędzi kanionu. Tego dnia przejechaliśmy
się darmowym busem wzdłuż zachodniej krawędzi kanionu, podziwiając jego
ogrom z kilku bardzo fajnych pukntów widokowych. Osobiście polecam
Powell Point i Hopi Point, gdzie wyszliśmy poza barierki i staliśmy na
krawędzi kanionu, pod nogami mając kilkuset metrową przepaść. Adrenalina
podskoczyła wysoko, gdy spoglądaliśmy w dół.
Pierwszy kontakt z Grand Canyon
zaliczony, efekt nie był jednak piorunujący. Wielu ludzi twierdzi, że
Grand Canyon to strata czasu. Zgodzę się z nimi, gdy trzeba przejechać
kilkaset kilometrów tylko po to, aby stanąć na krawędzi. My mieliśmy
jednak inny plan. Wcześnie tego dnia poszliśmy spać, gdyż na następny
dzień czekało nas zejście w głąb kanionu!
Dzięki Pawłowi z zdecydowaliśmy się na
szlak South Kaibab Trail, za co wielkie dzięki, gdyż jak się okazało,
był on dużo ładniejszy od Bright Angel Trail. Przypomnijmy sobie od
początku, jak to leciało.
Wstaliśmy o 3:30 w nocy, spakowaliśmy
namiot i ruszyliśmy na autobus w kierunku South Kaibab Trail. Na
początku szlaku zameldowaliśmy się o godzinie 5:24, czyli dokładnie ze
wschodem słońca. Z plecakami ważącymi ponad 10 kg, z zapasem wody,
jedzenia i innych gadżetów, stanęliśmy na krawędzi spoglądając w dół
kanionu. Przed nami South Kaibab Trail, 11.3 km szlak wiodący
niekończącymi się serpentynami, aż do rzeki Colorado. Różnica poziomów
wynosi 1457 m. Nie ma na co czekać, schodzimy na dół, gdyż tego dnia
musimy jeszcze wyjść z powrotem na górę. Zejście, wbrew oczekiwaniom,
nie było takie trudne, a przepiękne widoki na kanion rozświetlany
porannym słońcem powodował, że schodziło się z ogromną przyjemnością.
Szlak South Keibab Trail prowadzi w przeważającej części granią kanionu,
więc z obu stron mamy możliwość podziwiania pięknych widoków. Za
plecami natomiast zastawiamy ścianę kanionu, która w tym momencie nie ma
dla nas znaczenia. Gorzej będzie z powrotem, gdy ogromna ściana będzie
cały czas przypominała nam, ile wspinaczki jeszcze przed nami. Tymczasem
schodzimy w dół, co chwilę zatrzymując się na fotki. Pogoda jest
idealna. Poranne słońce jeszcze tak nie pali, pięknie natomiast
rozświetla kanion. W oddali widać już nasz cel – rzekę Colorado. Gdy
stajemy na szczycie wewnętrznego kanionu, możemy już ją podziwiać w
całej okazałości. Jeszcze tylko 2h i będziemy na dole. Około 9:30
przekraczamy Black Bridge, czyli oficjalnie osiągamy nasz cel – rzekę
Colorado. Jeszcze tylko ok. 20 min i o godzinie 10:00, po 4.5h marszu
meldujemy się w wiosce Phantom Ranch, gdzie kończy się South Kaibab
Trail.
Przez 2 godziny chillujemy się nad strumykiem, regenerujemy siły i
przygotowujemy się mentalnie na drogę powrotną. Wiemy doskonale, że
teraz nie będzie już tak łatwo. Przed nami Bright Angel – 16.3 km szlak
pnący się 1335 m w górę, na sam szczyt Wielkiego Kanionu. Ponadto jest
samo południe, na dole ok. 38 oC, a przed oczami cały czas
ogromna ściana, która zdecydowanie nie napawa optymizmem. Na razie
jednak nie jest źle. Wypoczęci wyruszamy z Phantom Ranch dokładnie o
godzinie 12. Pierwszy etap drogi powrotnej prowadzi przez River Trail,
szlak ciągnący się wzdłuż rzeki Colorado. Teren jest prawie płaski, do
tego widok na rzekę i przepływające pontony sprawia, że idzie się
przyjemnie. W końcu, oficjalnie, zaczyna się Bright Angel Trail. Przed
oczami ukazuje się ściana wewnętrznego kanionu i wijące się w górę
serpentyny. Wychodzimy w trochę ponad 2 godziny na szczyt pierwszego
kanionu, a przed oczami ukazuje się druga, jeszcze większa ściana. Aby
do niej dojść musimy jeszcze pokonać płaskowyż. Dochodzimy do Indian
Garden, czyli jesteśmy dokładnie w połowie drogi powrotnej. Sił już
coraz mniej, a do przejścia wciąż ok 8 km pod górę. Idziemy coraz
wolniej. Widoki nie są już takie ładne, gdyż idziemy wewnątrz kanionu i
po obu stronach widzimy wysokie ściany skalne. Dochodzimy do punktu 3
Mile Rest House. Tu łapie mnie kryzys. Nie wstaję przez ok pół godziny.
Patrząc na tę ścianę, po prostu mi się nie chce. W końcu jednak trzeba
wstać. Jem prawie wszystko, co mam w plecaku i ruszamy dalej. Gdy
dochodzimy do punktu 1.5 Mile Rest House kryzys przechodzi, zostało już
naprawdę niewiele. Poznajemy tutaj dwóch Niemców, którzy mają podobną
historię do naszej. Chłopaki przez pół roku pracowali w Kanadzie, teraz
zwiedzają USA. Co ciekawe, przechodzili oni Wielki Kanion z północy na
południe i z powrotem. Pierwszego dnia przeszli ok 12 km do Cottonwood
Campground i na miejscu, jeden z nich zorientował się, że nie ma
namiotu. Wracał więc z powrotem na górę 12 km po namiot, po czym znów w
dół na camping. Następnego dnia zrobili ok 23 km, a po dniu odpoczynku
wracają z powrotem na północ. Pośmialiśmy się chwilę z tej przygody z
namiotem, a następnie ruszamy razem w górę. Ostatnie 1.5 mili jest już
lajtowe, gdyż cel jest na wyciągnięcie ręki. Ok godziny 19 meldujemy się
na szczycie kanionu. Ulga niesamowita. Zdobyliśmy Wielki Kanion!!
Co teraz mogę powiedzieć o Wielkim
Kanionie? Prawdziwą frajdę i najpiękniejsze widoki ma się wtedy, gdy
zdecyduje się na zejście w dół. Ponadto uczucie, że zdobyło się Wielki
Kanion, jest niesamowite. Każdemu, kto odwiedzi Grand Canyon
zdecydowanie polecam wędrówkę w głąb kanionu. Niekoniecznie trzeba zejść
do samej rzeki. Warto pokonać choćby fragment szlaku, aby przekonać się
o potędze tego cudu natury.
Następnego dnia, po kilkunastu godzinach
snu, wróciliśmy jeszcze raz na ścianę kanionu. Udaliśmy się na punkt
widokowy Mather Point, skąd doskonale widoczne były obydwa szlaki, które
wczoraj przeszliśmy. Postaliśmy tam kilka minut przypominając sobie
wczorajsze przygody, a następnie udaliśmy się na wschód. Zatrzymaliśmy
się jeszcze w punkcie Desert View, chyba najlepszym punkcie widokowym,
skąd bardzo dobrze widać rzekę Colorado. Znów zrobiliśmy kilka fotek i
ruszyliśmy dalej w trasę. Kierunek –> Antylope Canyon – to, na co
czekam od ponad roku!!
Komentarze
Prześlij komentarz