California cz.2


Kontunuujemy podróż do San Francisco. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze dwie zatoki, Bodega Bay i Tomales Bay. Rewalecji jednak nie było, więc po krótkiej przerwie skierowaliśmy się w stronę krainy winnic – Sonoma Valley i Napa Valley. W ten dzień było już naprawdę gorąco. Temperatura sięgała 32 oC. Musimy szybko nabić klimę w naszym Dodge’u, bo daleko nie zajedziemy :)
Sonoma Valley i Napa Valley to słynne winnice znane na całym świecie z produkcji win najwyższej klasy. Choć nie jesteśmy wielkimi koneserami win, nie mogliśmy ominąć darmowej degustacji tego trunku :D Zatrzymaliśmy się w trzech winnicach, gdzie słuchając historii poszczególnych win i udając, że cokolwiek o nich wiemy, zachwycaliśmy się kolejnymi smakami. I tak, po trzeciej winnicy i kilkudziesięciu degustacjach było już naprawdę wesoło :D




Po kilku godzinach spędzonych w krainie winnic, skierowaliśmy się już w stronę San Francisco. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w outletach, gdzie spędziliśmy kilka godzin na zakupach i późnym wieczorem dojechaliśmy w okolice San Francisco. Do miasta jednak nie wjeżdżaliśmy, zatrzymaliśmy się na nocleg w Hayward, gdyż było dużo taniej. Wybór padł ponownie na Motel 6, jedną z najtańszych sieci moteli w USA. Hotele to ostatnia rzecz, na którą chcemy wydawać kasę, dlatego staramy się kombinować, aby wyszło jak najtaniej. Motel 6 oferuje pokoje dwuosobowe z dwoma łóżkami queen size, gdzie spokojnie mieścimy się w czwórkę. Wejście do pokoju jest oddzielne, więc bez problemu możemy wbić w czwórkę i za ok $65 mamy nocleg dla 4 osób. Od czasu do czasu możemy więc pozwolić sobie na taki „luksus”.
Następnego dnia, w końcu udaliśmy się do San Francisco, w opinii wielu, najpiękniejszego miasta USA. Spotkaliśmy się tam z Marcinem, przewodnikiem po Stanach Zjednoczonych. Marcin nawiązał z nami kontakt za pośrednictwem portalu i zaproponował spotkanie. Z chęcią skorzystaliśmy, aby dowiedzieć się czegoś więcej o Ameryce i dopracować nasz plan podróży. Marcin pracuje w branży turystycznej od 7 lat i ma olbrzymią wiedzę na temat atrakcji turystycznych USA. Współpracuje on w wieloma polskimi biurami turystycznymi i jest wielce prawdopodobne, że jeśli wybierzecie się na zwiedzanie Stanów Zjednoczonych z jakimś polskim biurem podróży, traficie właśnie na niego. Marcin okazał się przesympatycznym gościem, wyluzowanym, wygadanym, tak więc kilka godzin w pubie, przy piwku, minęło bardzo szybko. Marcin przekazał nam tyle cennych informacji, że ciężko to wszystko zapamiętać. Będziemy mieć jednak stały, telefoniczny kontakt i na bieżąco będziemy konsultować trasę. Możemy być więc bezpieczni, że pod opieką Marcina oraz Pawła z interameryka.com nie ominie nas żadna atrakcja na trasie naszego tripa.
Po kilku godzinach w pubie, wybraliśmy się na zwiedzanie San Francisco. Marcin zabrał nas na najlepsze punkty widokowe w mieście, prezentując San Francisco z każdej strony i w różnych odsłonach. Miasto leży na 28 wzgórzach, nad zatoką, widoki są przepiękne. Najpierw pojeździliśmy po słynnych w San Francisco, nierealnie stromych uliczkach, znanych wcześniej jedynie z gier komputerowych. Widok samochodów zaparkowanych na tych ulicach był komiczny. Miało się wrażenie, jakby samochody miały się za chwilę przewrócić. Następnie udaliśmy się na most Golden Gate, wizytówkę San Francisco. Most jest wspaniały i leży w bardzo ładnym miejscu, wszystko robi więc duże wrażenie. Pojeździliśmy jeszcze po kilku innych punktach widokowych, aż do zmroku, kiedy to mogliśmy podziwiać panoramę San Francisco nocą. Widok był niesamowity.













Następnego dnia dostaliśmy zaproszenie od znajomego Marcina, Piotrka, na weekend to jego domu w Prunedale, w okolicach Monterey Bay. Była to świetna decyzja, że zdecydowaliśmy się na to spotkanie. Piotrek, wraz ze swoją mamą, panią Haliną, przyjęli nas niezwykle miło i od samego początku wiedzieliśmy, że trafiliśmy na swoich. Piotrek dysponuje ogromną wiedzą na przeróżne tematy, między innymi jest myśliwym i żeglarzem, a na co dzień pracuje w Dolinie Krzemowej. Wielokrotnie zaskakiwał nas swoimi opowieściami i słuchało się go z ogromną przyjemnością. W swoim garażu ma wiele ciekawych rzeczy, zaczynając od wakeboardu, przez quady, kończąc na sporej kolekcji broni. Wiedzieliśmy, że nie będziemy się nudzić. Z kolei pani Halina jest wyśmienitą kucharką i codziennie serwowała nam takie posiłki, że palce lizać.
W sobotę wybraliśmy się do lasu postrzelać z broni. Nie był to byle jaki las. Grasują w nim pumy, położony jest tuż nad oceanem, na wysokości ponad 1000 metrów, a żeby tam dojechać musieliśmy jechać off road. Jadąc do tego lasu przejeżdżaliśmy przez fragment Big Sur. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się przy drodze, gdyż zobaczyliśmy grupkę ludzi z profesjonalnym sprzętem, wpatrujących się w wodę. Piotrek od razu wiedział, o co chodzi. Okazało się, że tuż przy brzegu płynęły dwa wieloryby, matka z dzieckiem, które chowały się blisko brzegu przed orkami. Przy okazji mogliśmy dowiedzieć się trochę o cyklu życia tych największych na świecie zwierząt, metodach polowania i niebezpieczeństwach, jakie na nie czyhają. Fajnie jest posłuchać takich historii od kogoś, kto naprawdę się na tym zna. W końcu dojechaliśmy do lasu, na sam szczyt wzgórza, z którego rozciągały się piękne widoki na ocean. Po krótkim spacerze po lesie wzięliśmy się za testowanie broni. Do dyspozycji mieliśmy m4, shotguna, snajpere i dwie inne bronie. Jako, że żaden ze mnie ekspert, nie pamiętam jak się nazywały. W każdym razie, najwięcej frajdy mieliśmy ze strzelania z shotguna. Nakręciliśmy też kilka śmiesznych filmików, a na koniec, rozstrzelałem butelkę Jacka Danielsa, którą wcześniej dokończyliśmy :) Muszę przyznać, fajne uczucie. Późno po zmroku wróciliśmy do domu i padliśmy ze zmęczenia. Tego samego dnia, wieczorem, dojechał do nas Marcin, a następnego dnia rano kolejny kolega, Marek. Była więc świetna ekipa na wspólne wojaże.







Plan na Niedziele był świetny – chcieliśmy wypłynąć łódką na ocean, aby z bliska podziwiać wieloryby, orki i delfiny, których w okolicy jest multum. Niestety nawalił samochód Piotrka, którym mieliśmy zaholować łódkę do portu. Świetna okazja, aby pierwszy raz w życiu pożeglować uciekła mi sprzed nosa, czego bardzo żałowałem. Obiecałem jednak sobie, po tych wszystkich opowieściach Piotrka na temat żeglarstwa, że kiedyś tego spróbuję, być może nawet z nim.
Musieliśmy więc zmienić plany. Pojechaliśmy do Monterey, miasta położonego nad zatoką Monterey Bay, pierwszej stolicy Californii. Pochodziliśmy kilka godzin po wybrzeżu podziwiając piękne widoki na ocean. Udaliśmy się również do portu, gdzie mogliśmy zobaczyć dosłownie kilkaset lwów morskich leżących na falochronie i wygrzewających się w słońcu. Ciekawy widok. Następnie wróciliśmy do domu i zrobiliśmy wielkiego grilla ze steakami, łososiami i innymi bajerami. Piotrek przyrządził je w taki sposób, że mało nie zjadłem ich razem z talerzem. Pierwszy raz mogliśmy tak dobrze zjeść odkąd wyjechaliśmy na tripa. Wieczór minął bardzo sympatycznie i późno w nocy poszliśmy spać.







W Poniedziałek przyszło nam rozstać się z Piotrkiem i panią Haliną. Bardzo ich polubiliśmy i trochę nie chciało się wyjeżdżać. Jednak trzeba jechać dalej w trasę. Ameryka sama się nie zwiedzi. Z pewnością jednak utrzymamy kontakt z Piotrkiem i być może jeszcze kiedyś się spotkamy. Odwieźliśmy jeszcze Marka do Santa Cruz i udaliśmy się z powrotem do San Francisco. Spędziliśmy tam zdecydowanie zbyt mało czasu, musimy to naprawić.




Wróć do: North California
Czytaj dalej: San Francisco Bay

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bałkany 2024

Malediwy

Dubaj, ZEA

Wodospady Iguazu, Brazylia - Argentyna

Nepal